środa, 13 kwietnia 2016

84 Rozdział

- Tato, poznaj moją narzeczoną. - Spoglądam cierpiącym wzrokiem na oniemiałą dziewczynę. Ona również jest w szoku. - Oto Sakura. - Wzdycham głośno.
- Wiedziałem, że wybierzesz piękną, a do tego mądrą dziewczynę. - Czy ja siedzę w jakimś kurewskim dramacie do cholery?!...

- Nie chciałem, żebyś poznał ją w takich okolicznościach. - Czuję, że do moich oczu cisną się łzy, które trudno będzie opanować.
- Ja także tego nie chciałem Naruto. Przepraszam za to co będę musiał zrobić. - Patrzę gniewnie na osobnika stojącego obok mojego taty.
- Jakim prawem sukinsynu to zrobiłeś?! - Krzyczę rozgoryczony. To boli widzieć go w takim stanie. Będzie musiał walczyć z własnym synem i prawdopodobnie mnie zabije.
- Byli najsilniejsi. Wolę dmuchać na zimne, skoro zabiłeś mojego wspólnika. - Wzdycha.
- Jak to najsilniejsi? - Pytam z nieukrywaną ciekawością. Po chwili widzę jak przy moim ojcu ląduje czerwonowłosa kobieta. Uśmiecha się, ten uśmiech jest tak znajomy. Teraz rozumiem o co chodzi.
- Witaj Naruto. Cieszę się, że mogę cię zobaczyć po tylu latach, choć cholernie nie cieszę się z tej sytuacji w jakiej się znajdujemy. - Jej głos jest taki...spokojny i uspokajający.
- Synku, poznaj mamę. - Wiedziałem, że to ona, nie musiał mi tego mówić. Po moich policzkach spływają gorzkie łzy. To okrutne. Bardzo. Spoglądam na Sakurę, nie dowierza własnym oczom. Zakładam na szyję swoje splecione dłonie. Uśmiecham się i zaczynam histerycznie śmiać. Patrzą na mnie jak na debila. Nie dziwię się im, po prostu nie wiem co mam robić. Ta sytuacja...jest kurewsko przytłaczająca.
- Dobrze się czujesz szczeniaku? - Słyszę głos tego skurwiela. Podnoszę dłoń i wskazuję palcem na moich rodziców.
- Żarty sobie robisz? Nasyłasz na mnie własnych rodziców? - Zaczynam ponownie się śmiać, ale zaraz się ogarniam. - Nie wiedziałem, że istnieją na świecie takie cieniasy i cymbały. - Dostaję napływu pewności siebie. Nie poradzą sobie ze mną. Jestem zbyt silny. Mam Kyuu i własną moc.
- To nie są żarty gówniarzu. Chcę mieć po prostu pewność, że nie wyjdziesz z tego cało.
- Ahhh. - Wzdycham i odwracam się przodem do Sakury. Nie wie co ma powiedzieć, a jej twarz wyraża troskę, zakłopotanie i odrobinę niepewności. - Przepraszam skarbie, że nasze zaręczyny i udany wieczór szlag trafił.
- Zaręczyny? - Słysze cichy pomruk mojej mamy. Spoglądam na nią i kiwam głową.
- Tak, przerwaliście nam w romantycznym wieczorze. - Wyjaśniam krótko. Widzę ból malowany na twarzach moich rodziców. Jestem taki zły.
- Zapłacisz za to co im zrobiłeś. - Kiwam głową w stronę mamy i taty. Mój wzrok zapewne jest szalony i pełen wściekłości. - Nie zasłużyli sobie na to. Byli wspaniałymi ludźmi, a ty teraz ich niszczysz. Wątpię, żeby po tym co zrobią zaznali spokoju.
- Myślisz, że mnie to obchodzi? Mam to głęboko w dupie gówniarzu. - Śmieje się. Jego śmiech jest okropny, okrutny.
- Zdechniesz jak pies. - Uśmiecham się podle i czuję na swoim barku dłoń Sakury. Moje serce momentalnie zwalnia. Kiedy widzę jej twarz...uspokajam się. To wszystko ze mnie ulatuje.
- Naruto, nie warto. - Kręci głową. Uśmiecham się do niej.
- Albo wiesz co? Dzięki mojej dziewczynie, nie! Przepraszam, dzięki mojej narzeczonej daruję ci życie, ale to nie znaczy, że nie będziesz cierpiał. Oj, będziesz tak cholernie cierpiał sukinsynie! Pożałujesz, że się w ogóle urodziłeś! - Krzyczę i w momencie wypowiadania dwóch ostatnich słów moje ciało zaczyna spowijać złotawa chakra, która zamienia się w płaszcz. Widzę ogromne zdziwienie na twarzach wszystkich osób, oprócz mojej dziewczyny, która się uśmiecha. Zaczynam śmiać się jak szalony.
- Nie wierzę! Nie wiedzieliście, że ja i mój przyjaciel działamy w jednej drużynie?
- Ty...
- Szczeniaku! Nie porywa się z motyką na słońce. Wiecie, co to znaczy zadrzeć z jinjuriki'm Kyuubiego?! - Kontrolę przejął mój przyjaciel, na co w pełni przyzwoliłem. Widzę te szczęście i zachwyt w oczach moich rodziców. Są dumni. Dumnie ze mnie.
- Kyuubi... - Moja mama wypowiada te słowa prawie bezgłośnie.
- Kushina...
- Wiedziałem, że dasz radę Naruto. - Słyszę ojca.
- Jakim byłbym synem, gdybym nie dorównał swoim rodzicom? - Uśmiecham się szeroko.
- Ty nie dorównałeś, przewyższyłeś. - Mówi uradowana kobieta.
- Oh, skończcie tą wzruszającą pogawędkę! Macie robotę do wykonania! - Przeraźliwie krzyczy mężczyzna.
- Skarbie, mam do ciebie prośbę...
- Już lecę. - Uśmiecha się przerywając mi.
- Co? Skąd wiedziałaś, co chcę powiedzieć?
- Nadajemy na tych samych falach. - Mówi szybko. - Zaraz wrócę z tyloma przyjaciółmi ile się da.
- Liczę na to. Tym razem nie załatwię sprawy sam. - Uśmiecham się i mojej narzeczonej po chwili nie ma przy moim boku. Szybka jest skubana.
- Nawet w takim stanie nie poradzisz sobie z nami sam. - Słyszę gardłowy śmiech jednego z pięćdziesięciu podwładnych.
- Huh? Kto powiedział, że będę sam? - Krzywię się. - Na razie wystarczą moje klony. - Obok mnie pojawia się masa moich wiernych kopii.
- Do ataku! - Krzyczy dowódca moich przeciwników. Wykończy mnie sam, czy pośle najpierw moich rodziców? Jestem ciekaw.
- Niech zgadnę, wyręczysz się moimi rodzicami. - Wzdycham. Nie oczekuję odpowiedzi, bo po chwili otrzymuję ją w drużynowym ataku. Obydwa odpieram w tym samym czasie. Na szczęście nie działam sam i ogonami pomaga mi Kyuu.
- Nie chciałem, żeby do tego doszło. - Syczy mój ojciec, kiedy w naszych dłoniach metal aż iskrzy.
- Wiem tato, żadne z was nie chciało. - Nasze dłonie drżą, bo żaden nie chce odpuścić. Specjalnie podkładam się i uwalniam kunaia, po czym kopię w brzuch ojca. Pora na mamę, więc odwracam się w jej stronę. Zamachuję się ostrzami chakry, ale ona odparowuje mój atak.
- Nie tak wyobrażałem sobie nasze pierwsze spotkanie, mamo. - Uśmiecham się z trudnością.
- Cieszę się, że w ogóle jakieś nastąpiło. - Przez chwilę nieuwagi zostaję kopnięty w bok i ledwo trzymam się na nogach. Odparowuję każdy atak mojej rodzicielki i nawet nie zauważam, kiedy moje ogony toczą zaciekłą walkę z ojcem.
- Będzie ciężko Kyuu. - Wzdycham pod nosem. W odpowiedzi słyszę tylko jego pomruk.
- Dobrze się z nim dogadujesz? - Pyta czerwonowłosa, kiedy nasze bronie zderzają się raz za razem.
- Można tak powiedzieć.
- To dobrze, ja nie potrafiłam.
- Ja z początku też, nie przejmuj się. - Puszczam do niej oczko i uderzam z pięści w brzuch. Moja mama ze zdwojoną siłą odbija się od tafli wody. Tak cholernie nie chcę z nimi walczyć, ale nie mam wyjścia. Niezauważenie mojemu ojcu udaje się zadrasnąć mój policzek, z którego po chwili zaczyna wyciekać krew. Nie zauważyłem go, ponieważ w pewnym momencie wyczułem swoich przyjaciół i trochę się rozkojarzyłem. Powinni być tu lada chwila.
- Czy macie jakieś techniki, o których powinienem wiedzieć? - Pytam stając twarzą w twarz z ojcem i matką.
- Raczej nic specjalnego. - Wzdychają oboje mówiąc w tym samym czasie.
- Już jesteśmy. - Słyszę głos kruczowłosego przyjaciela. Wszyscy stoją tuż za moimi plecami. Uśmiecham się, kiedy widzę zdumienie na twarzy moich rodziców. Zadziwiam ich nie po raz pierwszy tego wieczora.
- Widzę.
- No, nie mogliśmy zostawić cię samego przystojniaczku. - Wzdycha teatralnie Ino oglądając swoje paznokcie z przesadną nudą.
- Tak, kto to słyszał, żeby zostawić takie ciałko bez opieki. - Wtóruje Saki. - By the way, przykro, że tak potoczył ci się wieczorek.
- Miałem lepszą perspektywę na dalszy ciąg tego dnia, ale kuzynowi się nie odmawia. - Zrzędzi Haruto. Widzę, że mama nie jest wcale zaskoczona, kiedy słyszy słowo kuzyn.
- Czyli w końcu ktoś się znalazł? - Pyta z uśmiechem, kiedy na mnie naciera.
- Tak mamo. Wybaczcie przyjaciele, pogadałbym, ale mama atakuje. - Śmieję się z ironią i odparowuję atak swojej rodzicielki.
- Shikamaru, Choji, skarbie, zajmijcie się tą grupką po lewej. - Słyszę głos Sasuke.
- Nie ma sprawy kochanie. Przyda się wykorzystać naszą formację. - Jej głos jest rozbawiony.
- Sakura, Sai, zajmiemy się tymi przy lewej. - Ponownie głos kruczowłosego. Ciężko mi odparowywać ciosy obojga z rodziców, więc niekiedy niestety mi się obrywa.
- Nasza drużyna zajmie się tymi w środku. - Słyszę Kibę.
- My tymi po prawej. - Krzyczy Ten-Ten.
- Widzę, że masz niesamowitych przyjaciół. - Syczy przez zęby mój ojciec.
- Na szczęście się ich dorobiłem. - Odpowiadam. Mój kunai się osuwa i po chwili czuję ogromnie głębokie wcięcie między palcem wskazującym, a kciukiem.
- Cholera! - Krzyczę z bólu. Odskakuję od nich i tworzę jedną ze swoich technik. Po drobnej chwili przede mną pojawiają się dwa majestatyczne lwy, które mają zbroję stworzoną przez chakrę Kyuu.
- Niesamowite. - Wzdycha mój ojciec. Zdążam tylko dać im cel i widzę, jak pędzą do moich rodziców. Niestety, w pełni świadomi ataku wzbijają się w górę i jedyne co udaje się zrobić mojej technice to odgryźć dłoń taty i pół stopy mamy. No nieźle. Widzę, jak moja matka wykonuje jakieś znaki. Dociera do mnie, że to styl wiatru. Widzę przed sobą pociski, które startują z niewyobrażalną prędkością w moją stronę. Staram się ich uniknąć, lecz niestety dwa z nich ranią moje ciało dość głęboko. Jeden przelatuje centralnie przez moje ramię, za które odruchowo chwytam, a drugi przecina mi skórę na łydce. Syczę z bólu i spoglądam na nacierających na mnie rodziców. Odwołuję klona, czyli mojego asa w rękawie. Zamykam oczy i w tej samej chwili przechodzę w tryb Sage.
- Mam nadzieję, że tym razem go nie odrzucisz. - Wzdycham bezradny.
- Wszystko się przyda młody. - Wzdycha zażenowany.
- Czas zacząć zabawę. - Uśmiecham się do siebie. Zaczynam kontratakować i kiedy rodzice myślą, że chybiam, ku im zdziwieniu odlatują z impetem w tył odbijając się od tafli wody. Nie widzę ich przez pewien moment, ale kiedy zbliżam się stając blisko nich moja mama wyłania się z chytrym uśmieszkiem.
- Nie powinieneś był sprowadzać mnie na wodę. - Wzdycha, a ja łączę fakty.
- Oh daj spokój! Wodą też władasz? - Pytam bezradny, ale nie potrzebuję potwierdzenia.
- Niestety. - Widzę, jak składa dłonie i już łapię się za głowę.
- Kyuu! Co robić? - Wołam.
- Nic nie zrobisz, nie masz odpowiedniej natury, żeby pokonać wodę. Radzę uciekaj, gdzie pieprz rośnie. - Odpowiada.
- Kurama! - Wrzeszczę sfrustrowany.
- Chyba, że...chwila! Połącz się ze mną.
- Przecież jesteśmy połączeni.
- Nie tak debilu. Transformujmy się. Nie jestem pewien ile to potrwa, ale to jakaś obrona. - Mówi.
- Dobra, zróbmy to! - Po chwili dzieje się ze mną coś dziwnego, zostaję umieszczony w pomarańczowej chakrze, gdzie swobodnie mogę się przemieszczać.
- Nie ma to jak w końcu stać na własnych nogach. - Słyszę jego potężny głos. Nim zdążam zareagować zostajemy pochłonięci przez ogromną falę wody. Dzięki Kyuu udaje nam się przetrwać atak i Kurama wprowadza kontratak zderzając się z wodnymi smokami. Uśmiecham się pod nosem. Kyuu uderza wielką łapą o taflę wody, która podtapia moich rodziców. Niestety po krótkim czasie zostajemy odseparowani i Kyuu wraca tam, gdzie siedzi od zawsze.
- Kolejnym razem będzie dłużej. - Wzdycha. - Muszę się chwilę zregenerować, zostajesz sam młody.
- Heh, może sobie poradzę. - Czuję, jak chakra Kyuu opuszcza moje ciało, ale zostaje mi jeszcze tryb sage. Moi rodzice wyłaniają się z wody i doznaję szoku. Ojciec kompletnie pozbawiony jest ręki, a mama ma urwaną nogę, w wyniku czego nie może stanąć na tafli wody.
- Jesteście kompletnie nieużyteczni! - Słyszę głos tego skurwiela i mam ochotę go zabić,
- Gdybyś znalazł lepszą technikę może i by ci się udało. - Odpowiada mój ojciec.
- Zoba...- Urywa w pół słowa, kiedy widzi cień opadający tuż przed moimi oczami. Poznaję osobę, która stoi teraz przede mną.
- Kai! - Krzyczy i po chwili dzieje się coś dziwnego. Wrona, czy coś tam, ważne, że ptak, który przyleciał tuż za nim rozpływa się i zostawia moich rodziców w zupełnym szoku.
- Już kiedyś mówiłem, że wrócę Naruto. Miałem u ciebie dług do spłacenia. - To dziwne widzieć, jak się uśmiecha.
- Itachi. - Tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić.
- Tak, pomogę wam, a później udam się na rozmowę z moim małym braciszkiem. - Wzdycha i zaczyna przeraźliwie kasłać. Co z nim jest nie tak do cholery? I w ogóle co to za zlot osób, które nie powinny chodzić już po Konosze?
- Naruto...- Zaczyna moja mama.
- To koniec. - Uśmiecha się ojciec.
- Nie masz już nad nami kontroli! - Krzyczy zdenerwowany ojciec, który podbiega do swojej żony i bierze ją na ręce.
- Wybaczcie, muszę się nim zająć. - Wzdycham odwracając się na pięcie. W szybkim tempie zmierzam do mojego ostatniego oponenta. Kątem oka widzę, że moi przyjaciele górują nad wrogami, lecz nie zabijają ich. Wiążą i wrzucają do specjalnego więzienia stworzonego przez Haruto. Uśmiecham się i wymierzam potężny cios w brzuch szefa całej organizacji. Ku mojemu zdziwieniu, nie upada, nie przebija się przez drzewa. Stoi z kpiącym uśmieszkiem i wykopuje mnie w tył.
- Myślałeś, że po co była mi ta cała wasza chakra szczeniaku?! - Warczy przez zęby. Z trudnością utrzymuję się na nogach i spoglądam na oponenta. Po mojej wardze toczy się krew. Co on mi uszkodził tym ciosem?
- Co ty z sobą zrobiłeś? - Pytam słabo. Jestem zdziwiony, że z mojego gardła wydobywa się tak słaby głos. Co do cholery?
- Mam chakrę, którą udało mi się przejąć. - Tłumaczy krótko. - Jesteś następny. - Dostaję po twarzy, ale cholera jakim cudem? Spoglądam w przód, nie ma go tam. Czyli, że...Odwracam się w bok i dostrzegam jego dłoń. W ostatnim momencie uchylam się od ataku. Jest szybki, bardzo. Muszę dobrze się przyjrzeć, żeby zobaczyć, gdzie jest. Nie czekając bezczynnie wykonuję swoją formułkę i przede mną pojawiają się cztery smoki, które zaraz na moich oczach przemieniają się w dwa, o dwóch głowach. Moje ogromne zdziwienie następuje, kiedy na nich, tworzy się złotawa zbroja, która lekko faluje. Czuję potężny przypływ energii i od razu wiem, że Kyuu z powrotem wkroczył do gry. Moje wykreowane stworzenia prawie natychmiastowo rzucają się na oponenta raniąc jego ciało, jednak nadal trzyma się na nogach z kpiącym uśmieszkiem.
- Nie wygrasz ze mną tymi twoimi słabymi technikami dzieciaku. - Warczy wściekle.
- Kto powiedział, że nie mam ich więcej hm? - Uśmiecham się szatańsko. Jeszcze nie użyłem najlepszej z najlepszych, ale sądzę, że nadejdzie na to odpowiednia chwila. Moje ciało pod wpływem tak dużej energii zrywa się z miejsca i dąży do przeciwnika. Gdy jestem blisko niego znika mi z oczu. Kiedy czuję metaliczny zapach orientuję się, że mój policzek przegrał w tej małej potyczce. Wycieram stróżkę krwi wypływającej z rozcięcia.
- Kuchiyose no jutsu! - Słyszę i przy moim nieprzyjacielu materializuje się ogromny goryl. Zwierze prawie natychmiastowo na mnie naciera. Nie zostając dłużnym również wykonuję tę samą technikę i przede mną pojawia się ogromna żaba.
- Co znowu. - Wzdycha.
- Szefie, potrzebuję twojej pomocy.
- Jak zwykle Naruto! - Mówi mocno zirytowany. Co z nim jest nie tak? - Pamiętaj, nie ma nic za darmo.
- Tak wiem, co zechcesz, ale po bitwie. - Wzdycham. Zawsze ta sama śpiewka. Kiedy kończę swoją wypowiedź szefuńcio blokuje cios przeciwnika. Gniewnie spoglądam na szefa organizacji, która wybiła prawie cały mój klan. To irytujące, że nie wiem nawet, jak się nazywa.
- Zostałeś mi już tylko ty. - Mówię groźnie.
- Nie bądź taki pewny siebie. Twoją moc też zabiorę. - Na jego usta wpełza parszywy uśmiech.
- Teraz to ty jesteś zbyt pewny siebie. - Mówię i automatycznie na mojej dłoni pojawia się ciągle rosnący rasengan. Dodaję naturę wiatru i już mam rzucać, kiedy zatrzymuje mnie Kyuu.
- Czekaj młody, chcę coś sprawdzić.
- Co takiego?
- Siedź cicho i obserwuj! - Krzyczy. Mój rasengan zaczyna się palić! Do niebieskiej wirującej chakry dołączają się czerwone ogniki żywego płomienia. Na dodatek do odgłosu piszczenia dochodzi dźwięk skwierczenia.
- Co do...
- Dodałem trochę swojej chakry. - Jego głos jest rozbawiony.
- Ale zajebiście! - Krzyczę podekscytowany. Wyrzucam bark w tył i po chwili biorę zamach. Mój nowy rasengan z niewyobrażalną prędkością mknie na oponenta. Już widzę zwycięstwo, kiedy mój wzrok podąża za jego ruchami. Przez pieprzony ułamek sekundy omija mój atak, jednak dotyka skrawka jego materiału, który natychmiastowo zajmuje się ogniem. Próbuje go ugasić, lecz jest zbyt mocny. Jedyne co mu pozostaje to zrzucić wierzchnie odzienie. Tak też robi.
- Interesujące. - Szepcze.
- Pokażę ci więcej. - Uśmiecham się. Muszę załatwić go tym ostatnim atakiem.
- Kyuu...
- Tak wiem, to będzie ostatni twój ruch. Jesteś tego pewien? - Przerywa mi.
- Tak. Jeśli nie tym, to czym Kurama? - Jestem bezradny, mam już dość tego bawienia w kotka i myszkę.
- Nie masz dużo opcji. - Wzdycha.
- No właśnie.
- Wiesz, że dawno tego nie używaliśmy?
- Zgadza się.
- Nie boisz się, że nie wyjdzie?
- Nie. Z twoją pomocą musi się udać. - Uśmiecham się.
- W takim razie do dzieła młody! - Mówi pełen entuzjazmu.
- Teraz pokażę ci, że nie warto zadzierać z jinjuriki. - Mówię pewny siebie. Wiem, że to sieje zniszczenie, ale inaczej zabraknie mi w końcu siły. Nabieram głęboko powietrza w płuca i zaczynam swoją technikę. Przede mną powoli pojawia się mały wirek, który z sekundy na sekundę staje się coraz większy i wiruje coraz to szybciej. Rośnie do odpowiednich rozmiarów, więc dodaję jeszcze więcej natury wiatru. Powoduje to, że wirek zamienia się w szerokie tornado, które niszczy wszystko na swojej drodze. Do tego wszystkiego swoje trzy grosze dokłada Kyuu. Tornado zmienia swoją objętość i powoli zaczyna bić z niego gorąco. Spoglądam na to z dumą, widzę to pierwszy raz od bardzo dawna, zapomniałem, jak męcząca jest ta technika. Wysysa całe pokłady mojej chakry. Moim oczom ukazuje się wirująca, niosąca za sobą spustoszenie destrukcja. Z wnętrza tornada wyglądają ogniste smoki, które raz za razem przecinają się z wirkiem. Wygląda to wtedy, jak ogniste pioruny, które próbują znaleźć drogę ucieczki z wnętrza huraganu. Widzę ogromne zdziwienie w oczach swojego wroga i może odrobinę strachu? Ma rację, przed tym nie ucieknie choćby nie wiem co. Tornado z zawrotną szybkością zmierza do uciekiniera. Mój wróg stara się odbiec od tego, jak najdalej, ale im bardziej się stara, tym moja technika jest bliżej niego. Upadam na kolana, po prostu dłużej już nie wystoję. Jestem okropnie wyczerpany, dlatego to powód, dla którego od bardzo dawna nie używałem tej techniki. Mrużę oczy i spoglądam na swoich przyjaciół, widzę, że kończą już swoją zabawę. Słyszę kroki i czuję na swoim barku zimną dłoń. Spoglądam w górę i widzę uśmiechniętego ojca. Odwracam wzrok przed siebie i obserwuję pole mojej bitwy. Wszystko wygląda okropnie. Moje wirujące tornado ognia pochłania wszystko na swojej drodze i w końcu dopada i jego. Oprócz charakterystycznego skwierczenia słychać jego przeraźliwy krzyk. Wiem, że siedzi już w środku. To okropna śmierć, zginąć podpalonym żywcem. Chciałem wsadzić go do więzienia, ale niestety się nie udało. Nie dał mi tej szansy, był bardzo zawzięty. Czasem nie można kogoś uratować i teraz właśnie jest taka sytuacja. Kiedy patrzę na niego raz jeszcze, moja technika zaczyna słabnąć. Chwilę trwa zanim całkiem zniknie zostawiając po sobie okropne zwłoki mężczyzny. Odwracam wzrok, bo nie mogę na to patrzeć. Ta technika...jest okropna. Robi mi się słabo, zamykam oczy i widzę czarne mroczki przed oczami. Wiem co teraz nastąpi i upadam. Widzę ciemność i nic nie dociera do moich uszu. Odpływam, prościej mówiąc...

- Nic ci nie jest? - Słyszę głos ukochanej kobiety, kiedy otwieram oczy. Za szybko chcę wstać, dlatego powstrzymuje mnie dłonią.
- Co się dzieje? - Pytam mocno zdezorientowany.
- Wygraliśmy skarbie. - Uśmiecha się.
- Co z...
- Twoimi rodzicami? Są tutaj. - Wyprzedza moje pytanie. Rozglądam się, rzeczywiście. Stoją nade mną. Widzę, jak w tle moi przyjaciele związują wrogów. Podejmuję próbę numer dwa i powoli udaje mi się wstać na nogi.
- Jestem pod wrażeniem twoich technik synu.
- Tak, ja mogę powiedzieć to samo. - Widzę piękny uśmiech na twarzy mojej mamy.
- Może to nieuprzejme i nietaktowne, ale dlaczego jeszcze tu jesteście?
- Bo mieliśmy jeszcze niedokończoną sprawę. - Wyznaje ojciec.
- Co? Jaką?
- Ciebie głupku. - Odpowiada moja matka. Zanim się orientuję zostaję zamknięty w niedźwiedzim uścisku. Z lekkim wahaniem powoli oddaję jej uścisk.
- Musieliśmy się upewnić, że nic ci nie jest. - Uśmiecha się ojciec. Spostrzegam, że jego dłoń zaczyna świecić się na niebiesko.
- Co się dzieje? - Pytam cicho.
- Nadszedł nasz czas synku. - Tłumaczy krótko blondyn. - Wybacz, że popsuliśmy wam zaręczyny.
- Nic się nie stało, naprawdę. Przynajmniej będziemy mieli co wspominać, prawda skarbie? - Mówi uśmiechnięta Sakura.
- Z pewnością ciężko będzie o nich zapomnieć. - Uśmiecham się odsuwając od mamy. Jej noga również zaczyna promieniować niebieską poświatą.
- Wybrałeś genialną dziewczynę syneczku. - Moja rodzicielka na ustach ma szatański uśmiech.
- Uważaj na nią, znam doskonale ten temperament. - Szepcze do mnie ojciec. Czuję się cholernie spokojnie. To bardzo miłe uczucie.
- Znalazłeś testament? - Wypala nagle moja mama.
- Jasne. - Wzdycham.
- Niech wam się tam dobrze żyje. - Uśmiecha się czerwonowłosa.
- Na pewno. - Odpowiada moja narzeczona.
- Na nas już czas. - Blondyn odwraca się w moją stronę i bez słowa się do mnie przytula.
- Wiedziałem, że sobie poradzisz. - Mówi szczęśliwy. Odsuwa się ode mnie i podchodzi do mamy.
- Dalej żałuję, że spotkaliśmy się w takich okolicznościach. - Moja rodzicielka jest bardzo zasmucona.
- Jest nadal tyle spraw, o które chciałbym spytać. - Wzdycham bezradny. Chyba nigdy się nie dowiem.
- Zapytaj matkę Haruto. - Widzę niebieski uśmiech na jej nieskazitelnej twarzy. Czuję uścisk dłoni. Spoglądam w bok i widzę uśmiechniętą Sakurę.
- Znasz ją?
- Pewnie, przecież to twój kuzyn. - Puszcza mi oczko.
- Pamiętaj, kochamy cię Naruto. - Mówią w tym samym czasie, a zaraz po tym zaczynają się śmiać. Znikają, ale ich głosy powoli cichną zaraz za nimi. Między mną, a Sakurą zapada cisza. To chyba ten niezręczny rodzaj ciszy, ale nie wiem, dlaczego.
- To było dla ciebie idiotycznie ciężkie przeżycie.
- Masz rację skarbie. - Przypominam sobie coś. - Ale dla Sasuke ten dzień też nie jest łatwy.
- Mówisz o Itachim?
- Yhym. - Wzdycham, chwytam ją za dłoń i powoli zmierzam w kierunku przyjaciół.
- Wybaczy mu. Jestem tego pewna.
- Wiesz, że nie są jedynymi Uchiha? - Nie powinienem, ale powiem.
- Co? Jak to? - Jest w ciężkim szoku. Prędzej czy później i tak wszyscy się dowiedzą.
- Itachi ma rodzinkę. - Uśmiecham się. Moja dziewczyna milknie.
- Jak to?
- Nie próżnował, chciał odnowić swój klan.
- Skąd niby o tym wiesz?
- Uratowałem jego synka. - Uśmiecham się.
- Ty?
- Tak ja. Podróżowałem wtedy z Jirayią i wpadłem na młodego. Ktoś chciał go schwytać, nawet nie wiem po co. Później dowiedziałem się, że nazywa się Shisui Uchiha. Bardzo znajome co nie?
- Nazwał go tak na cześć przyjaciela. - Wnioskuje Sakura.
- Tak, ale to nie wszystko, zacząłem węszyć i to najmłodsza z jego pociech. - Uśmiecham się chytrze. - Ma jeszcze drugiego syna Fugaku, który jest najstarszy i córkę Mikoto.
- Nie wierzę, kiedy Sasuke tu cierpiał, on wiódł szczęśliwe życie? - Moja narzeczona jest w szoku.
- Nie takie szczęśliwe. Gnębią go cholerne wyrzuty sumienia, nie jest w stanie cieszyć się nawet z dzieci. Udaje, rozumiesz?
- Po co wrócił?
- Nie wiem, może zaraz się dowiemy. - Puszczam do niej oczko.

Oczami Sasuke;
- Czego tu szukasz? Chcesz, żebym cię zabił?! - Krzyczę sfrustrowany. Miał nie wracać, taka była umowa, daruję mu życie, jeśli nigdy nie pokaże mi się na oczy.
- Sasuke, nie potrafię. Chcę wrócić do Konohy...do ciebie. Do mojego małego braciszka. - Widzę na jego ustach coś podobnego do uśmiechu.
- Kpisz sobie? Jak mam ci wybaczyć? No powiedz, jak! Wymordowałeś cały klan sukinsynu!
- Myślisz, że sobie wybaczyłem? Nie Sasuke. Wybrałem większe dobro, tak odbieram to ja. Gdybym nie zrobił tego co musiałem, wiesz jak by się to skończyło. Tłumaczyłem ci to bardzo dokładnie, pamiętasz?
- Ciężko zapomnieć. - Mówię kipiąc złością. - Ale myślisz, że to coś zmieni?
- Szczerze nie. Nawet nie wiem, czy zmieniłby to fakt, że byłem manipulowany przez niejakiego Madarę. - Moje serce przyspiesza, a krew wrze.
- Madarę? - Pytam nie dowierzając.
- Tak Sasuke. Widzę, że to imię nie jest ci obce.
- Nie. - Odpowiadam krótko.
- Nie martw się, już nikomu nie zagraża, pozbyłem się go. - Wzdycha.
- Jak tobą manipulował? - Obchodzi mnie w tej chwili tylko to.
- W sumie współpracował z Danzou, stworzył technikę, dzięki której mógł robić ze mną co tylko chciał, ale nie to jest istotne Sasuke. Kiedy tylko wyzdrowieję, chciałbym wprowadzić się do Konohy. Najlepiej do dzielnicy, w której wszystko się zaczęło. - Widzę w jego oczach ogromny ból. Jego dusza cierpi, cholernie cierpi.
- Jak to wyzdrowiejesz? - Pytam, a on w tej samej chwili kaszle.
- Widzisz, jestem chory, bardzo poważnie i w sumie to dobrze. Sądzę, że to kara za moje grzechy. Przyjmuję ją z pokorą.
- Co ci jest? - Pytam oschle.
- Dokładnie nie wiem co to za cholerstwo, ale wiem, że jeśli tego nie wyleczę to umrę...nie mogę odejść z tego świata, przynajmniej nie teraz. Jedyną osobą, która jest w stanie mi pomóc jest Tsunade-sama.
- W takim razie powodzenia, ale nie ze mną. - Mówię i z bólem serca odwracam się od brata.
- Braciszku! Mam nadzieję, że mi wybaczysz, tylko ona trzyma mnie przy życiu. - Po moim policzku toczy się samotna łza. Przypominam sobie te wszystkie lata przed masakrą klanu. Miałem szczęśliwe dzieciństwo z bratem. Odwracam się w jego stronę, ale on już tam nie stoi. Rozglądam się i nigdzie go nie dostrzegam.
- Rozpłynął się w czarnych płomieniach, jak tylko się od niego odwróciłeś. - Tłumaczy podchodząca w moją stronę blondynka.
- Ino...
- Ćśś, wiem co czujesz. - Szybko stawia kolejne kroki i mocno mnie obejmuje. Wtulam się w nią chowając twarz w zagłębienie jej szyi.
- Po cholerę tu wracał? - Mówię cicho.
- Nie sądzisz, że czas mu wybaczyć? To twój starszy brat, jedyny ocalały z twojego klanu. Nie dość się nacierpiał? - Tłumaczy czułym głosem.
- A ja? Co ze mną? Co z rodzicami, wujostwem i kuzynostwem?
- Wybacz, nie powinnam tego mówić, ale w jakiś sposób sobie na to zapracowali. Podsłuchałam część waszej rozmowy. Słyszałam, że był pod wpływem jakiejś techniki, czy to nie jest wystarczające usprawiedliwienie?
- Nie wiem Ino, nie wiem, czy jestem w stanie wybaczyć.
- Każdy jest, tylko potrzebuje małej iskierki, która będzie zapalnikiem do wybaczenia. Wydaje mi się, że już ci ją dałam. - Uśmiecha się.
- Może masz rację? - Nie wierzę, że to mówię. Nie wierzę, jak bardzo zmieniłem się przy tej kobiecie i nie wierzę, że tak bardzo kogoś kocham, że jestem do tego zdolny.

Oczami Naruto;
- No tak, chciałem romantycznie, a wyszło, jak wyszło. - Uśmiecham się.
- Tylko Uzumaki Naruto potrafi zorganizować takie krwawe zaręczyny. - Moja narzeczona chichocze.
- Przyznaję, były nietypowe, ale będziesz miała co opowiadać na starość kobieto!
- No tak, rozsiądę się w bujanym fotelu i opowiem wnukom, jak ich dziadek mi się oświadczył.
- Chcesz mnie na pewno?
- Żartujesz? Po takich oświadczynach? Jasne skarbie. - Puszcza do mnie oczko. Powoli zbliżamy się do przyjaciół.
- To kiedy ślub? - Pytam.
- Oh, aż tak szybko chcesz mnie usidlić? Później ciężej będzie mi się ciebie pozbyć co?
- Ojej, zostałem zdemaskowany. - Udaję smutnego. - A tak na poważnie, chcę już z tobą mieszkać, budzić się przy tobie i mieć na papierku, że jesteś moją żoną.
- Jaki romantyk, słowa niczym z dobrego romansidła. - Chichocze. - A tak na poważnie to powinniśmy usiąść i na spokojnie to przemyśleć.
- A co powiesz za miesiąc? Góra dwa. - Sugeruję.
- Nie za szybko?
- Jakie za szybko, Sakura, znamy się całe życie. Powinnaś spytać, co tak wolno?
- Jesteś niemożliwy. - Zarzucam rękę na jej szyję. Przyciągam do siebie i całuję w czubek głowy.
- Za to mnie chyba kochasz co?
- A kto powiedział, że w ogóle cię kocham?
- No wiesz, dziewczyny nie przyjmują zaręczyn, jeśli kogoś nie kochają. Wymieniać dalej? - Pytam unosząc w górę brew.
- Dawaj, jestem ciekawa, co jeszcze wymyślisz.
- Siedziałaś przy mnie, kiedy najbardziej cię potrzebowałem, wróciłaś do mnie, choć wcale nie musiałaś. Zrobiłaś to z własnej nieprzymuszonej woli.
- Chyba już tak łatwo się ciebie nie pozbędę.
- Wpadłaś po uszy moja kochana. Mój urok osobisty jest zbyt powalający. - Mrugam do niej, a ona patrzy na mnie poirytowana.
- Twój urok osobisty jest zerowy, nawet nie wiem, co mnie skusiło, że na ciebie poleciałam debilu. Jeszcze na dodatek przyjęłam twoje oświadczyny. Czy jestem zdrowa? - Kpi różowo włosa.
- Czego się znów spieracie? - Pyta Saki, dopiero zauważam, że jesteśmy już z przyjaciółmi. Każdy rozsiany jest po pustej przestrzeni.
- O głupoty, Naruto wymienia sytuacje skąd wie, że jestem w nim zakochana. - Wzdycha Sakura.
- Co go wzięło? - Pyta Ino.
- Poniosły go zaręczyny. - Wszyscy wybuchają śmiechem.
- Dzięki za publiczne ośmieszenie kochanie. W domu się policzymy. - Uśmiecham się szepcząc jej to do ucha. Widzę, jak jej mięśnie się spinają i spogląda na mnie nieco przerażona.
- Fajną wam rozrywkę zapewniłem? - Pytam po chwili.
- Ale którą masz na myśli? - Pyta Sai.
- Na pewno nie o teraźniejszą. Chodziło mi o walkę. - Prycham i odwracam głowę w bok.
- Ah, fajnie było użyć dawnej, zakurzonej formacji. - Wzdycha Choji.
- Mogłem przetestować nowe techniki. - Uśmiecha się Kiba.
- A ja się nudziłem. - Wzdycha Neji.
- No tak, mój skarbek reprezentuje wyższy poziom. - Ten-Ten całuje go w pliczek.
- Jak my wszyscy, ale poćwiczyć sobie było na kim. - Prostuje chłopak.
- Moje nowe robaki miały na kim się pożywić. - Odzywa się zapomniany Shino.
- Ale nikogo nie zabiły co? - Pytam lekko wystraszony.
- Wyssały chakrę. - Odpowiada poważnie.
- To...dobrze. Tak myślę. - Uśmiecham się lekko i drapię się po głowie.
- Co stało się z głównym dowodzącym? - Moje serce przyspiesza, przecież prędzej, czy później będę musiał im powiedzieć.
- Zabiłem go, nie chciałem, ale nie dał mi innego rozwiązania. - Mówię bardziej, jakby broniąc się.
- Czasem nie mamy innego wyboru. - Odzywa się Sasuke.
- Nie uchronisz wszystkich, choćbyś nie wiem, jak chciał. - Odzywa się Saki.
- Wiem, ale przykro mi, że tak musiało się to skończyć, nawet jeśli był takim draniem. Wybił mój klan, ale to nie znaczy, że chciałem go zabić. Chodziło mi bardziej o to, żeby cierpiał za swoje grzechy tu na ziemi. - Uśmiecham się krzywo.
- To byli twoi rodzice, prawda Naruto? - Wypala mój kuzyn.
- Tak. - Odpowiadam krótko.
- Jesteś bardzo do nich podobny, nawet nie wiem kogo przypominasz bardziej, ciocię, czy wujka.
- Haruto, jak blisko spokrewnieni jesteśmy? - Wiem, że to nie czas i miejsce na takie rozmowy, ale rozmowa z mamą mnie zaintrygowała. Powinienem porozmawiać z nim sam na sam, lecz ciekawość bierze nade mną górę. Widzę, że zdziwiłem wszystkich swoim pytaniem, może część nawet nie wiedziała, że mam kuzyna.
- Skąd te pytanie skarbie? - Pyta zielonooka.
- Tak sobie. - Odpowiadam. - To jak?
- Sam nie wiem. Musimy w końcu porozmawiać z moją mamą, bo sam jestem ciekaw. Jeszcze niedawno, przypominam ci, że nie wiedziałem o twoim istnieniu.
- Tak, pamiętam. - Uśmiecham się chytrze.
- To co, bierzemy ich i spieprzamy do domu? - Pyta Kiba.
- Wszyscy po dwóch i powinniśmy się zabrać. - Wzdycha Shikamaru.
- No, ruszać się ludzie. - Mówi Sasuke. Powoli każdy z nas podchodzi do każdego z dwóch jeńców, których chwyta. Kiedy jesteśmy zorientowani, że każdy może iść, zmierzamy do więzienia. Później zapewne rozejdziemy się do swoich domów, ale sądzę, że dzień jednego z nas nie skończy się tak szybko. Sasuke ma jeszcze na głowie Itachiego. Jestem ciekaw, jak zareaguje na jego żonę i dzieci. Może ich znienawidzi? Może wybaczy bratu i zamieszkają na tej samej dzielnicy co kilkanaście lat temu. Coś mi się wydaje, że Itachi nie jest przy dobrej kondycji zdrowotnej, marnie dziś wyglądał. Jest druga w nocy, a ja nadal jestem ożywiony, to przez walkę i ból. Moje ciało troszkę boli, nie mogę tego zbagatelizować. Mam nadzieję, że nic poważnego ze mną się nie dzieje. Jestem ciekaw, czy to już koniec moich problemów z jakimiś popaprańcami. Wydaje mi się, że już nikt nie zechce ukraść siły Uzumakich. W sumie, jakby się bliżej przyjrzeć, mało nas zostało. Haruto musi zaprosić do siebie mamę, bo muszę dowiedzieć się o sobie więcej, a skoro moja mama kazała zwrócić się z pytaniami do jego, to tak też zrobię.
- Co wy tu macie? - Z transu wyrywa mnie jeden z głosów strażnika.
- Przynieśliśmy wam trochę roboty. - Uśmiecham się mówiąc to.
- Nie miejcie nam tego za złe, ale nas zaatakowali. - Dopowiada Neji.
- Co to za jedni? - Pyta drugi strażnik.
- Tylko oni zostali, ich najemca został wykończony na miejscu, niestety. Uzumaki Naruto i Uzumaki Haruto byli przez nich poszukiwani. Jeśli możecie, dowiedźcie się więcej na ten temat, bo niestety nam się nie udało. - Krótko tłumaczy Shikamaru.
- Zaraz ich nieźle przetrzęsiemy. Jake, zawołaj Ibikiego. - Odzywa się jeden z głównych strażników.
- Hai! - Odpowiada drugi z nich i zaraz go nie ma.
- Dobrze się spisaliście. Możecie już nam ich zostawić, postaramy się coś z nich wyciągnąć.
- Przyda się odpoczynek. - Wzdycha ziewając Shikamaru.
- To musiał być dla was ciężki dzień. - Mówi wysoko postawiony strażnik.
- Tak. - Wzdycham. - Weźcie ich, a my pójdziemy sobie odpocząć. - Wszyscy po kolei zaczynają oddawać swoich więźniów w ręce strażników. Ostatnim, który to robi jestem ja.
- Nigdy nie zaznasz spokoju jinjuriki Kyuubiego. - Syczy przez zęby jeden z nich.
- Bo co, bo ty mi tak wróżysz? - Kpię sobie z niego.
- To za duże brzemię do udźwignięcia. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał ci zagrozić.
- Wiesz to ze swojego doświadczenia? Wątpię. - Śmieję się.
- Zgadłeś cwaniaczku. Moja dziewczyna była jinjuriki i zapewniam cię, źle się to skończyło. - Mówi z pogardą i zostaje chwycony przez jednego ze strażników. Jego słowa napawają mnie lękiem, ale nie mogę bać się przyszłości. Muszę stawić jej czoła, a nie chować się przed rzeczywistością.
- Co on ci powiedział? - Pyta podchodząca w moją stronę Sakura.
- Nic ważnego. - Uśmiecham się. - Jinjuriki podobno nigdy nie będzie szczęśliwy.
- Chyba sobie cwaniaczek wymyśla niestworzone rzeczy. - Prycha.
- Mam nadzieję. - Przyciągam ją do siebie i całuję w głowę. - Dzięki za pomoc ludzie! - Krzyczę.
- Nie ma sprawy. - Słyszę głosy jedne przez drugie.
- Idziemy odpoczywać. - Wzdycha Shikamaru. - Na razie ludzie. - Mówi i znika. Za nim rozchodzą się inni. Zostajemy tylko ja, Sakura, Sasuke, Ino, Haruto i Saki. Konosuke również już poszedł.
- Idziemy w jedna stronę nie? - Uśmiecham się.
- Tak, masz rację młotku.
- To był zwariowany dzień nie? - Wzdycha Saki.
- Można tak to nazwać. - Wtrąca Haruto.

Oczami Tsunade;
Naprawdę to jest ciężka sytuacja, mam nadzieję, że wybrniemy z tego bez uszczerbku.
- To jak Tsunade-sama? - Pyta mężczyzna.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem. Pierwszy raz od kilkudziesięciu lat nie mam pojęcia, czy zadziała.
- Czyli miałaś już taki przypadek? - Wydaje się być nie zdziwiony.
- Tak, dwa razy. - Wzdycham przeciągle.
- Udało się? - Pyta z nadzieją.
- Raz. - Odpowiadam lekko poddenerwowana. Widzę, że on również jest zdenerwowany. Nie dziwię się.
- Za drugim, czy za pierwszym razem? - Wyrzuca z siebie po chwili ciszy.
- Za drugim.
- To na kiedy się umawiamy? - Pyta prosto z mostu.
- Najpóźniej po jutrze, sam zdecyduj, kiedy.
- To może jutro, masz czas?
- Tak, to nie może czekać.
- To dobrze, jestem dozgonnie wdzięczny za pomoc. - Widzę coś na modłę uśmiechu.
- Przejdźmy teraz do najmniej przyjemnej części. - Muszę poruszyć ten temat.
- Słucham. - Wydaje się być podłamany.
- Chcesz tu zostać, zgadłam? - Widzę jak kiwa głową na znak zgody. - Wiesz, że to nie będzie wcale łatwe? - Ponownie zgadza się ze mną w ten sam sposób. - Ludzie tak szybko nie zapominają.
- Wiem, to nie było wcale łatwe...wrócić tutaj i rozdrapywać stare rany, ale ja dłużej nie mogę. Tęsknię za tą wioską, za moim domem...tu się wychowałem i tutaj chciałbym ponownie zamieszkać.
- Itachi, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, zostajesz uniewinniony. - Widzę ulgę rysowaną na jego twarzy. - Ale pamiętaj, ja mogę wszystko dokładnie wytłumaczyć, ale ludzie zrobią to co będą uważali za słuszne.
- Sugerujesz, że będą chcieli mnie zabić?
- Tak, właśnie tak sądzę. - Wzdycham przeciągle. - To, co się tu wydarzyło...to nie twoja wina. Dawno źle wybrano starszyznę wioski. Znaleźli się w niej nieodpowiedni ludzie i tak samo nieodpowiedni byli na wysokich stanowiskach.
- Wiem, kogo masz na myśli. - Widzę na jego twarzy grymas bólu i złości.
- Masz prawo być wkurzony, cholerny Danzou przyczynił się do śmierci Shisuiego i choć nie własnoręcznie wybił cały twój klan. Słyszałam, że Madara również zapłacił za swoje winy.
- Tak Tsunade-sama, nie zagraża już nikomu. Jeśli pozwolisz, mam do ciebie kolejną prośbę.
- Słucham.
- Czy mógłbym ponownie bronić wioskę w zamian za swoje życie?
- Chcesz znów dołączyć do Anbu?
- Tak. - Wzdycha.
- Myślisz, że to dobry pomysł? - Pytam zaskoczona.
- Nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że przyda się tam ktoś z moimi umiejętnościami. - Teraz to na pewno widzę uśmiech na jego twarzy.
- Niechybnie. - Mówię krótko. - Zobaczymy co da się zrobić.
- Dziękuję. Jeśli pozwolisz to już pójdę Tsunade-sama.
- Do zobaczenia jutro w takim razie. - Mówię. Mężczyzna podchodzi do drzwi, przez które zaraz wychodzi zostawiając mnie samą.
- Co teraz będzie? - Mówię głośno. Naprawdę nie mam pojęcia, chciałabym, żeby ludzie mu wybaczyli, to nie jego wina, że został zmuszony do tego co zrobił.

Oczami Sasuke;
- Wybaczysz mu?
- Nie wiem kochanie, zobaczę co da się zrobić. - Uśmiecham się do niej.
- Przestań, to twój wymuszony, nieszczery uśmiech. - Mówi poważnie.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj.
- Co mam zrobić twoim zdaniem? - Pytam sfrustrowany.
- Już ci powiedziałam co. Przypomnij sobie. - Muska wargami mój policzek.
- Mam mu wybaczyć i mamy żyć, jak wesoła rodzinka? - Pytam sarkastycznie.
- Na przykład. - Uśmiecha się. - Kochanie, wszystko małymi kroczkami. - Przecieram twarz dłonią.
- Na pewno chcesz iść ze mną? - Pytam, kiedy stajemy pod bramą dzielnicy.
- Tak, nie zostawię cię samego. Najwyżej później pospaceruję, żeby dać wam czas do rozmowy.
- Jesteś kochana. - Całuję ją w usta. - Myślisz, że on tu jest?
- Na pewno, przecież to jego dom, gdzie by się zatrzymał?
- To był jego dom.
- Nie bądź złośliwy. Jeśli ty mu nie wybaczysz to jak będą postrzegać go ludzie, jeśli zechce tu zostać?
- Nie wiem, wszystko zależy od tej jednej, pieprzonej rozmowy. - Zaciskam szczękę, kiedy powoli dochodzimy do mojej rezydencji. Dzięki mnie i Ino, to miejsce na wpół ożyło. Dlaczego na wpół? Odremontowaliśmy tu dosłownie wszystko. Sklepy, stoiska, ryneczek, świątynię, posiadłości i mój dom. Szkoda tylko, że nie ma komu tego wszystkiego prowadzić.
- Jesteśmy na miejscu. - Z zamyślenia wyrywa mnie jej głos.
- Patrz, światła. - Wzdycham, czyli on tu jest.
- Nie denerwuj się i nie bądź zgryźliwy okey? - Moja dziewczyna chwyta mnie mocniej za dłoń.
- Spróbuję, dla ciebie. - Uśmiecham się i powoli wchodzę do środka. W domu panuje cisza. Zostawiamy swoje buty i wchodzimy w głąb. Powoli zachodzimy do salonu, z którego słychać dziecięcą rozmowę. Co do cholery? Razem z Ino wchodzimy zdezorientowani do pomieszczenia. Na kanapie siedzi piękna kobieta o delikatnych rysach twarzy. Ma granatowe włosy i czarne oczy. Obok niej siedzi chłopak, podobny do...mnie. Ma czarne oczy i mocno krucze włosy. Obok niego siedzi kolejny...chłopaczek, ten z wyglądu przypomina bardziej Itachiego, ale nie ma tych charakterystycznych kresek obok nosa. Obok tego drugiego siedzi dziewczynka okropnie podobna do mamy, jak sądzę.
- Przepraszam, ale...kim jesteście? - Pytam, kiedy odzyskuję głos. Kobieta tylko się uśmiecha.
- Jesteś Sasuke, tak? - Jej głos jest naprawdę przyjazny.
- Tak, a wy? - Ponawiam swoje pytanie.
- Wybacz braciszku, nie powiedziałem ci, że mam żonę i dzieci. - Słyszę jego głos i mój żołądek fika koziołki.
- Że co przepraszam? - Pytam nieco zdezorientowany i zdenerwowany?
- To moja rodzina Sasuke. - Mówi podchodząc w naszą stronę i siadając na kanapę. Czy on sobie jaja robi?

******

Ohayo! Witajcie Kochani! Na początek, ogromne przeprosiny, że rozdział pojawia się tak późno. Wybaczcie prosimy, ale ostatnio działo się naprawdę bardzo dużo i po prostu nie miałyśmy czasu, żeby ukończyć notkę. Byłyśmy chore, później miałyśmy wyjazd do Oświęcimia :/ i Krakowa, a teraz ponownie jesteśmy chore i siły na nic nie mamy ;/  Jak zawsze jesteśmy ciekawe Waszych opinii, więc mamy nadzieję, że będzie ich jak najwięcej. Jeszcze raz przepraszamy i pozdrawiamy! Patty i Paula :*


13 komentarzy:

  1. coś mi się wydaje ze jeszcze jeden rozdzial i bedzie po nim dopiero epilog :S
    Napisał bym jakiś fajny kom ale mam ostatnio brak weny . Również pozdrawiam i życzę wam weny-oraz wracajcie do zdrowia !

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudo cudo cudo, wygląda na to że zbliżamy się do końca tego opka :( fajno że wymyśliłyście Itachiemu rodzine na prawde ciekawy pomysł :) Czekam na next i życzę szybkiego powrotu do zdrowia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie gniewanmy sie, poniewaz rozdzial to cudo, cudenko. Szkoda, ze zaraz koniec tego opo ale nic nie trwa wiecznie. Czekam na next i zycze weny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest świetny.
    Jak już każdy się domyśla... zbliżamy się do końca opowiadania... ale z tego co pamiętam, szykujecie nowe opowiadanie o NaruSaku, jestem jego ciekaw.

    Ciekawi mnie jak zakończy się te opowiadanie i jaki bedzie epilog.

    Pozdrawiam i życzę weny oraz czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział świetny jestem ciekawy jak to wszystko się za kończy pozdrawiam i życzę weny i powrotu do zdrowia

    OdpowiedzUsuń
  6. rozdział swietny, ciekawi mnie co bedzie nakoniec . Pozdrawiam i zycze duzo weny.

    OdpowiedzUsuń
  7. Odpowiedzi
    1. Tak szczerze to nie mamy pojęcia, może ukarze się w przyszłym tygodniu, ale nic nie obiecujemy. Wszystko rujnuje ostry zapieprz w szkole :/

      Usuń
  8. Może jakiś one shot, fajnie jakby tym razek Naru zachowywal sie tak, jak Sakura w poprzedniej serii jednopartowek xD Życzę weny, notka jak zawsze super!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy nas, że ostatni one shot aż tak się spodobał :) Prawdopodobnie jakiś nowy powstanie w najbliższym czasie :) Pozdrawiamy i dziękujemy za komentarz :*

      Usuń
  9. NaruSaku4Ever2 maja 2016 20:04

    No dziewczyny,dawno mnie tutaj nie bylo.Pare dni temu w koncu wszedlem na tego blogaska.Coz musialem od nowa wszystko przeczytac i sobie przypomniec wszystko. A wiec tak notka jak pozostale genialna i czekam z niecierpliwoscia na nexta.
    Co do one shot'ow rowniez genialne az czasami sie zastanawiam skad macie takie pomysly...ehh nic tylko pozazdroscic :D
    Zapierdziel w szkole skad ja to znam hehe poczekamy ile bedzie trzeba chociaz podejrzewam ze wszyscy chca by notki i one shoty pojawily sie jak najszybciej. Troszke sie rozpisalem. Pozostalo tylko zyczyc weny (chociaz chyba nie trzeba bo zawsze notki sa na wysokim poziomie przynajmniej moim zdaniem).

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedy pojawi sie nastepny rozdzial?

    OdpowiedzUsuń