- Tsunade-sama
was wzywa. - Wydusza z siebie. - To coś nieziemsko ważnego. -
Głośno przełyka ślinę. Co jest do cholery?...
- Co jest grane Tsunade-sama? - Pytam , kiedy wchodzimy
do gabinetu.
- Muszę z wami porozmawiać. - Odpowiada. Razem z
Sakurą stajemy na środku. Dziewczyna musi mnie podtrzymywać, bo
sam nie ustoję na nogach.
- Co jest z tobą nie tak Naruto? - Pyta blondynka.
Uśmiecham się krzywo.
- Stary znajomy. - Odpowiadam krótko.
- Tsunade-sama, zdaje mi się, że masz ważniejsze
sprawy na głowie. Naruto ja się zajmę. - Moja dziewczyna uśmiecha
się szeroko.
- No dobrze, masz rację...- Wypowiedź Tsunade-baachan
przerywa pukanie do drzwi. Kobieta spogląda na drzwi z lekką obawą?
- Wejść! - Krzyczy stanowczo. Spoglądamy w tył i
naszym oczom ukazuje się poturbowany Shikamaru i Temari.
- Oh, jesteście z powrotem. - Wzdycha spokojna.
- Tak, przyszliśmy z tym, po co poszliśmy. - Odzywa
się dziewczyna.
- Cześć, tak w ogóle. - Macha do nas Temari.
- Cześć. - Odzywamy się razem z Sakurą. - Co tu
robicie? - Pytam.
- Tak w sumie to... wy przyszliście z ich inicjatywy. -
Wyjaśnia nam Tsunade-baachan.
- To znaczy? - Pytam.
- Shikamaru i Temari mają dla ciebie wiadomość
Naruto. - Wzdycha kobieta.
- O co chodzi? Nie straszcie mnie, mam dość przeżyć
jak na jeden dzień. - Odpowiadam patrząc na nich.
- No to musisz przeżyć jeszcze kilka Naruto. - Wzdycha
Shikamaru. Czuję jak Sakura zaciska mocniej dłoń na mojej ręce.
- Proszę, powiedzcie w końcu. - Mówię. Moja krew
zaczyna szybciej pulsować w żyłach.
- Po pierwsze...- Temari bierze głęboki wdech. -
Jesteś ścigany. - Dopowiada szybko.
- Po drugie, Haruto także. - Wtrąca Shikamaru.
- A po trzecie, mamy dla ciebie wiadomość. - Chłopak
wyciąga w moim kierunku małe zawiniątko. Z wahaniem wysuwam dłoń
i po chwili zawiniątko ląduje w mojej ręce.
- Co to? - Pytam zainteresowany.
- Nie wiem. Spotkaliśmy po drodze ich bandę i jeden z
nich kazał nam to do ciebie dostarczyć, więc to robimy. - Wzdycha
Shikamaru. Powoli otwieram zawiniątko, w którym znajduje się jakiś
sygnet i kawałek kartki.
Zabiję Cię i Twojego kuzyna tak samo, jak zrobiłem
to z resztą Was. Szykuj się chłopaczku, bo długo już nie
pożyjesz. Ach i mały prezencik ode mnie. Ciesz się nim póki
możesz. Sygnet głowy klanu...
Wkurzony zgniatam kartkę i zaciskam dłoń. Powoli
spoglądam na swoją dziewczynę, nie wie co się dzieje. Jest
totalnie zdezorientowana.
- Co się dzieje? - Pyta i dotyka mojego ramienia. Mam
ochotę coś rozpieprzyć.
- Zabiję go. - Mówię pełen powagi.
- Przestań, nie jesteś taki. - Słyszę potężny głos
Tsunade.
- Masz rację. - Opamiętuję się. - Załatwię to w
inny sposób.
- O czym mówisz? - Pyta Shikamaru.
-
Postaram się, żeby cierpiał, jak te wszystkie biedne osoby, które
zamordował. - Warczę przez zęby i na nic nie czekając wychodzę z
gabinetu. Nie zwracam nawet uwagi na wołającą za mną Shizune i
Tsunade. Wychodzę na świeże powietrze i mocno się nim zaciągam.
Siadam na ławkę, bo czuję, że dłużej już nie wystoję. Zgniotę
go, okaleczę, ale nie zabiję. Postaram się, żeby na zawsze
pamiętał o tym, co zrobił mojemu klanowi.
- Kochanie? - Czuję jej ciepłą dłoń na swoim barku.
Przykrywam ją swoją.
- On idzie z jakimiś ludźmi. - Dopowiada po chwili
ciszy. Słyszę jej kroki, a po chwili widzę jak siada obok mnie na
ławkę.
- Kurwa! Sakura, mam ochotę go zabić, ale to tylko
skróci jego cierpienia. Postaram się, żeby ten skurwiel cierpiał.
Tak niewyobrażalnie cierpiał. - Syczę.
- Kochanie ty nie jesteś taki, pamiętasz? Nie
wyznaczaj mu kary, zrobi to wioska. - Słysze jej ciepły głos.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. Nie zrobisz nic wbrew sobie,
później będziesz tego żałował, a ja nie chcę, żebyś czegoś
żałował. - Mówi z troską. Mimo całego mojego gniewu przysuwam
się i z uśmiechem obdarzam całusem jej rozgrzany policzek.
- A to za co? - Pyta.
- Za to, że jesteś. - Uśmiecham się i widzę, że
ona robi to samo.
- Chodź, opatrzymy cię skarbie. - Rzuca szybko. Wstaje
i powoli ciągnie mnie w górę.
- Uhm. - Wzdycham przeciągle i wstaję razem z nią.
- To do mnie, czy do ciebie? - Pytam i się krzywię.
Trochę boli.
- Do ciebie. - Odpowiada. - Mamy bliżej głuptasku.
- No tak. - Drapię się w tył głowy. Zaczynamy iść.
Mój chód musi wyglądać strasznie komicznie. Wszystko mnie boli i
idę jak kaleka, na dodatek jestem cholernie zmęczony.
- Co zrobimy? - Dziewczyna zadaje pytanie.
- Z watahą, która chce mojej i mojego kuzyna głowy? -
Widzę jak kiwa twierdząco głową. - Pewnie ich pokonamy i wsadzimy
tam, gdzie powinni trafić. - Odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Razem?
- Razem, jeśli chcecie. - Uśmiecham się krzywo.
- Przyda się odrobina rozrywki. - Stwierdza.
- Ja zajmę się przedstawicielem. - Rzucam twardo.
- Nie sądziłam, że powiesz coś innego. - Wzdycha i
przewraca oczami.
- Za dobrze mnie znasz. - Kwituję.
- Tak, to akurat prawda. - Śmiejemy się.
- Tyle lat razem co? Kto by pomyślał. - Mówię.
- No ja kiedyś na pewno nie. - Odpowiada moja kobieta.
- Byłem dla ciebie zbyt brzydki i głupi. - Stwierdzam
prosto.
- Nieprawda. Nie byłeś brzydki, jakbym miała się
cofnąć to byłeś nawet słodki.
- Serio? Kłamiesz, żeby podnieść mnie na duchu. -
Śmieję się.
- Czy te oczka mogą kłamać? - Pyta uwodzicielsko.
Wpatruję się w nią.
- Nie wiem, ty mi powiedz. - Rzucam.
- Nie kłamię, ale fakt faktem, głupi byłeś. -
Chichocze dziewczyna.
- Och dziękuję bardzo skarbie. - Mówię i chwytam się
za klatkę piersiową. Przystajemy i Sakura staje naprzeciw mnie.
- Co się stało kochanie? - Pyta czule spoglądając mi
w oczy.
- Kuje. - Tylko tyle jestem w stanie wydusić.
- Pieprzona pieczęć. - Wzdycha i kładzie dłoń na
moją klatkę piersiową. - Dlatego nienawidzę, jak ludzie
przychodzą do mnie z takimi przypadkami. - Dodaje, a ja jestem w
szoku.
- Czyli nie jestem pierwszy?
- Nie kochanie. Prawdą jest to, że pieczęcie okropnie
osłabiają i wyniszczają ciało gospodarza, że tak to ujmę. -
Dopiero teraz zauważam, że jej dłoń jest zielona. Znaczy się,
jest okryta zielonkawą poświatą.
- Co robisz?
- Miałam podleczyć cię w domu, ale że tak cię boli
to zrobimy to szybko. - Uśmiecha się, a ja czuję, jak moje
wszystkie mięśnie się rozluźniają. Stają się takie lekkie.
- To wystarczy?
- Jasne. Wątpisz w moje możliwości? - Zagryza dolną
wargę i unosi w górę brew. Jest seksowna.
- Ja? Chyba żartujesz. Nikt nie jest lepszy od ciebie w
tym co robisz kochanie. - Stwierdzam spod przymrużonych powiek.
- Nie przesadzajmy. - Uśmiecha się. - Chyba możemy
już iść, gdziekolwiek chcesz. - Stwierdza odsuwając się ode
mnie. Czuję się dobrze.
- Uhh, jak przyjemnie. - Wzdycham przeciągle. Słyszę
jej miły dla moich uszu śmiech.
- Nie czuć bólu? - Przesuwa palcem po mojej klatce
piersiowej.
- Tak, o to mi właśnie chodziło. - Uśmiecham się
bezczelnie.
- Chodźmy do parku. - Mówię po chwilowej ciszy.
- Prowadź, przystojniaku. - Splatam ze sobą nasze
dłonie i po chwili w skupieniu idziemy do wyżej wymienionego
miejsca. Jest około szesnastej toteż ludzi na ulicach jest całkiem
sporo. W tle słychać bawiące się dzieci i kupców, którzy
usiłują sprzedać swój towar.
- Zawsze kochałam ten spokój.
- Tak, to jest najlepsze. - Wdycham świeże powietrze,
głęboko do swoich płuc.
- Jak tam proces przeprowadzki? - Zagaduje po chwili.
- Jest ciągle w trakcie. - Uśmiecham się zwycięsko.
- To znaczy? - Jej twarz wyraża zdziwienie.
- Nająłem do tego ludzi, a wszystko nadzoruje mój
klon. - Wyjaśniam pokrótce.
- Ach ty spryciarzu. - Klepie mnie w ramię.
- Od czegoś się ma tę główkę nie? - Wskazuję na
swoje czoło z uśmiechem. Dziewczyna kręci głową z
niedowierzaniem.
- Siadaj i się nie wygłupiaj. - Mówi i wskazuje mi
jedną z ławek. Z przyjemnością usadawiam się na niej i czekam na
swoją kobietę. Dołącza do mnie po chwili, wtulając się w mój
tors.
- Przyjemnie co? - Pytam z szerokim uśmieszkiem.
- Nawet bardzo. Czasem przydaje się chwila przerwy i
lenistwa. - Mruczy.
- Coś mi się wydaje, że długo to nie potrwa.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Mam złe przeczucia co do dzisiejszego dnia. -
Wzdycham przeciągle i lekko się krzywię.
- Co takiego może się stać? - Odwraca się w moją
stronę i patrzy mi prosto w oczy.
- Jak sądzisz? O co może mi chodzić hm? - Wyciągam
dłoń w jej kierunku i kładę ją na policzku dziewczyny. Wodzę
kciukiem po słodkich ustach Sakury. Oblizuję spierzchnięte wargi.
- Nie wiem, przecież nie siedzę w twojej głowie. -
Wzdycha i wywraca oczami.
- Sądzę, że pewna osoba wpadnie po raport. - Zabieram
dłoń i zrywam się z ławki. Odwracam się do niej plecami i
przeczesuję dłonią włosy.
- I to jest takie straszne? Jeśli przyjdzie to pokażesz
mu, gdzie raki zimują. - Słyszę jej drwiący głosik.
- Co jeśli pieczęć nie jest do końca złamana? -
Zamykam na chwilę oczy i kiedy czuję sunącą dłoń wzdłuż moich
pleców, otwieram je z nagłym wciągnięciem powietrza.
- Nie wierzę, że mój twardogłowy ninja numer jeden
nie jest w stanie oprzeć się jakiemuś draniowi.
- Nie jestem co do tego pewny. - Zaciągam się
powietrzem i gwałtownie odwracam w jej stronę. Od razu w oczy rzuca
się jej seksowny uśmieszek i przygryziona warga. To cholernie mnie
nęci.
- Poradzisz sobie skarbie. Wierzę w ciebie. - Puszcza
mi oczko.
- Muszę iść.
- Co? Tak nagle? - Pyta zaskoczona. - Co z tobą?
- Chcę raz na zawsze z tym skończyć. Zapewne ten świr
na mnie czeka. - Tłumaczę krótko.
- Oszalałeś? Dopiero co cię uleczyłam.
- Wiem skarbie i bardzo mi pomogłaś, naprawdę.
- Ale?
- Muszę z tym skończyć. Mówiłem ci. - Zbliżam się
i muskam wargami jej czółko. - Przepraszam kochanie. - Rzucam
krótko i po chwili znikam jej z oczu.
Przenoszę się na pole treningowe numer siedem. Wiem,
że na mnie czeka, jestem tego pewien. Zawsze to robił. Ląduje w
krzaczorach. Podnoszę się z ziemi i zabieram swojego kunaia,
którego chowam do kieszeni. Otrzepuję się i wychodzę spośród
drzew i krzewów. Staję przed tym wszystkim i dokładnie się
rozglądam. Przymykam oczy i to wystarcza, żeby połączyć się z
Kyuu. Od razu wiedział o co mi chodzi. Po pięciu sekundach wyczuwam
tego gnoja. Przemieszczam się na środek pola.
- Wyjdź i tak wiem, gdzie jesteś. - Mówię spokojnie.
Nie zdążam dobrze się rozstawić, a już na swoim karku czuję
jego oddech. Wyprowadza cios, który natychmiastowo odpieram.
- No proszę proszę. Nie chwaliłeś się demonem. -
Uśmiecha się szyderczo, kiedy stoi naprzeciw mnie około sto metrów
dalej.
- A ty idiotyczną pieczęcią.
- Zabiłeś kuzynka? - Robi krok w moją stronę.
- A jak sądzisz?
- Wydaje mi się, że tak. - Rzuca wzgardliwie, a ja
prycham. Po prostu nie mogę się powstrzymać.
- Ale ty jesteś naiwny Akinori. - Kręcę głową na
boki z wrednym uśmieszkiem. - Nie zawsze wszystko musi wychodzić
tak, jak sobie życzysz.
- Słucham? - Wrzeszczy wściekły i stawia krok za
krokiem. Zmierza do mnie powoli, ale jednak.
- Zawsze trzeba było rozkładać ci wszystko na części
pierwsze. - Wzdycham. - Nie masz nade mną kontroli! - Wrzeszczę.
Widzę jak unosi w górę dłoń i składa te swoje idiotyczne
pieczęci.
- I co, działa? - Podchodzę do niego ze złowrogim
nastawieniem. Jestem cholernie wściekły, za to co mi zrobił. Widzę
jego minę i wybucham gromkim śmiechem.
- Jak...?
- ...się uwolniłem? - Kończę za niego. - Mam
przyjaciela.
- Ale...
- Tatuaż? Zostanie. - Stwierdzam. - To będzie jedyna
pamiątka po tobie.
- Tyyy!! - Krzyczy w furii i jego chód zmienia się w
dziki bieg.
Na nic nie czekając również na niego zmierzam. Dzieli
nas kilka metrów i Akinori rzuca we mnie kunaia. Rozpieprzam go
swoimi ostrzami chakry, których dawno nie używałem. Widzę ten
jego błysk w oku i chęć mordu. Wyczuwam tą potężną i mroczną
siłę. W nim również tkwi demon, powstały w wyniku idiotycznych
eksperymentów.
- Nie mogłem się doczekać. - Odzywam się przez zęby,
kiedy nasze ostrza klinują się wzajemnie. Nasze mięśnie i dłonie
drgają, pod wpływem naszej siły. Jego szczęka jest mocno
zaciśnięta, co oznacza, że jest cholernie wkurzony. Mam dość,
więc używam nogi i kopię go w brzuch. W wyniku tego zdarzenia
chłopak odlatuje ode mnie, ale szorując dłonią przed sobą i
mocno trzymając się na nogach, nie przewraca się. Podnosi głowę
w górę i już na tym etapie dostrzegam jego czarne, jak otchłań
oczy. Zmieniły kolor, czyli powoli robi się groźnie. Z furią w
oczach i zawistnym uśmieszkiem, szybko pojawia się obok mnie.
Zostaję zaskoczony i obrywam w twarz. Jego siła jest
niewyobrażalna, dlatego ledwo udaje mi się utrzymać na nogach. W
trakcie prostowania ponownie pojawia się przy mnie nie wiadomo skąd
i dostaję w brzuch prawdopodobnie z pół obrotu. Odlatuję kawałek,
ale z trudnością stoję na nogach. Ocieram stróżkę krwi płynącą
z moich rozciętych warg. Uśmiecham się wariacko, kiedy widzę go
pięćdziesiąt metrów przede mną, mocno dyszącego. Jego barki aż
chodzą w górę i w dół. Widać, że dawno nie używał swojej
całej mocy. Bez głębszego namysłu tworzę klony, które w
szalonym biegu pędzą wprost na niego. Widzę jak załatwia każdego
po kolei. Kiedy kończy kręci głową z niezrozumieniem.
- Przecież wiesz, że to na mnie nie działa. - Jego
głos stał się potężniejszy i władczy niż dotychczas.
- No co ty? - Udaję głupka.
- Strzeż się, mogę nałożyć pieczęć na nowo. -
Wypowiada te słowa jak jad, sączący się z ust.
- Nie przeceniasz trochę swojego jutsu?
- Hę? - Odpowiada mruknięciem.
- Powinieneś się lepiej uczyć. - Wiem, że idealnie
zyskuję na czasie, kiedy wdaję się z nim w rozmowę.
- O czym kurwa mówisz? - Jest kurewsko wściekły.
- Wcześniej zdjętą pieczęć nie można nałożyć
drugi raz. - Wyjaśniam krótko.
- Przekonamy się. - Warczy.
- Jesteś większym debilem ode mnie. - Kręcę z
niedowierzaniem głową.
Po chwili w jego stronę lecą moje rasenshurikeny,
które z ukrycia stworzyły moje klony. Akinori totalnie nie
spodziewa się tego ataku i obrywa jednym z nich. Kiedy chmara dymu
opada dostrzegam to co nieuniknione. Dostrzegam prawdę. Nie potrafię
wydusić z siebie żadnego słowa, nie spodziewałem się tego co
ujrzę. Myślałem, że nigdy to nie nastanie.
- Jak widzisz, nie tylko ty nad sobą pracowałeś. -
Nieludzki, jego głos jak i on sam stał się nieludzki. Nie ma w nim
żadnej cząstki człowieka. Naprzeciw mnie znajduje się teraz
potwór. Cholernie szybki i silny potwór.
- Myślałem... - Zawieszam się. No właśnie, co ja
sobie myślałem?
- Że tego nie opanuję? Och. Idioto, to była kwestia
czasu! - Wrzeszczy przeraźliwie.
- Naruto, co to jest?! -
Słyszę wewnętrzny głos.
- Akinori, prawdziwy Akinori. - Uświadamiam to Kyuu.
- Przyda ci się moja pomoc. -
Bardziej stwierdza niż pyta.
- Jak nigdy Kyuu. - Wzdycham.
Przede mną stoi istota, jakby z innej planety. Gołym
okiem widać emanującą z niego czarną chakrę, która dosłownie
okala całe ciało. Jego blizny uwydatniają się jeszcze bardziej.
Jak wcześniej wspomniałem oczy ma całe czarne. To ostatnie stadium
jego przeklętej pieczęci, którą uzyskał w wyniku kilkunastu
letnich badań i eksperymentów. Na jego głowie widnieją czarne
rogi, a palce posiadają coś na wzór pazurów. Z pleców wyrastają
duże, czarne skrzydła, jak u jakiegoś rodzaju ptaka. Co on kurwa
z sobą zrobił? Jego wzrok jest tak szalony i obłąkany, że każdy
normalny shinobi byłby trochę poddenerwowany zaistniałą sytuacją.
Spoglądam na niego z obrzydzeniem i nasila się ono, kiedy z jego
brzucha momentalnie wyrasta para rąk.
- Co ty ze sobą zrobiłeś? - Pytam z widocznym
obrzydzeniem. Chłopak histerycznie chichocze.
- Stałem się twoim koszmarem! - Wrzeszczy i z zawrotną
szybkością na mnie naciera. Akinori rozpływa się przed moimi
oczami, nie jestem w stanie go dostrzec. Nieszczęśliwie przyjmuję
serię uderzeń w brzuch i twarz równocześnie. Całe szczęście,
że w ostatnim momencie Kyuu okrył mnie swoją chakrą. Pod wpływem
wszystkich uderzeń zatrzymuję się dopiero na potężnym drzewie.
- Wystarczy same taijutsu! - Krzyczy i bierze mnie z
zaskoczenia od tyłu. Czuję rozchodzący się ból po moim
kręgosłupie. Szybko wstaję i rozstawiam się w pozycji obronnej.
- Skup się młody! Czego uczył
cię Jirayia?! - Wrzeszczy Kurama.
- Jeśli nie widzisz przeciwnika, zamknij oczy i skup
się na jego egzystencji. - Powtarzam jak mantrę przypomniane słowa
mojego mentora.
- Dokładnie!
Już po chwili czuję jego obecność. Naciera na mnie.
Pomoc Kyuu jest niezastąpiona, dzięki jego chakrze jestem w stanie
wykryć wszystko. Otwieram oczy i widzę przemieszczającą się i
ulatującą siłę. Jestem w stanie ujrzeć wszystko w jakby
zwolnionym tempie, nie rozumiem tylko, dlaczego? Akinori wyprowadza
cios, który zatrzymuję dłonią. Wykręcam jego nadgarstek, a drugą
dłonią uderzam z całej siły w jego plecy, między barkami. Syczy
z bólu, ale wiem, że to mu się podoba. On uwielbia ból. Kiedy to
nie wystarcza uderzam ponownie, a później dostaje ode mnie w
szczękę z kolanka. Chłopak podlatuje w górę, więc korzystam z
okazji i podbijam go jeszcze wyżej. Próbuję zastosować swoją
starą technikę. Wybijam go wystarczająco w górę i jednym, mocnym
ciosem, cisnę nim w dół. Spoglądam na wszystko z góry.
Dostrzegam, jak jego ciało pod wpływem siły i wysokości, tworzy
pod sobą sporych rozmiarów krater. Zwija się z bólu, ale po
chwili z uśmiechem na ustach powoli staje na chwiejnych nogach.
- Jednak nie wystarczy. - Mówi z szatańskim uśmiechem.
Prawdopodobnie zacznie używać ninjutsu, ale ja również
posiadam silne techniki. Akinori wyciera stróżkę, czarnej, jak
smoła krwi z ust. Z szalonym i obłąkanym uśmieszkiem, przygryza
wargę swoimi ostrymi zębami jak brzytwa. Po chwili w tym miejscu
również zaczyna cieknąć krew, ale czy można nazwać to krwią?
Jego komórki są teraz niewyobrażalnie wypalone. Opadam w dół i
chłopak nie czeka na specjalne zaproszenie, od razu zaczyna atak.
Tworzy swoją chorą technikę i tuż przed nim, w czarnym dymie
ukazuje się dużych rozmiarów ptak. Jego dziób jest strasznie
wykrzywiony. Jednym słowem, ohyda. Te obrzydliwe stworzenie zaczyna
na mnie nacierać, więc szybko kontratakuję. Wykonuję pieczęcie i
przede mną pojawiają się cztery majestatyczne smoki o złocistych
oczach. Pod wpływem chakry Kyuu, moje stworzenia są koloru, jak ich
oczy. Dodatkowo uzbrojone są w ten sam płaszcz, który spowija moje
ciało. Uśmiecham się na wiadomość o mojej ulepszonej technice.
Majestatyczne smoki wirują w powietrzu okrążając moje ciało i po
chwili łączą się ze sobą. W ten sposób powstają dwa stworzenia
o dwóch głowach. Ich oczy zmieniają się na krwistoczerwone. Czuję
ten przyjemny powiew wiatru i już wiem, że są ogromnie silne.
Chcąc mnie obronić nacierają na silnego przeciwnika. Kiedy nasze
techniki zderzają się ze sobą, obie wyparowują, odpychając nas
tym samym w tył. Ledwo trzymam się na nogach, wciąż sunąc w tył.
Mrużę oczy pod wpływem siły wyporu. Na moim policzku ukazuje się
małe rozcięcie. Jestem ciekaw, co z Akinorim, skoro stał tak
blisko tego wszystkiego. Nie zastanawiając się nad tym głębiej,
wykonuję kolejne pieczęcie. Nie mogę pozwolić sobie na chwilę
oddechu, bo mogę zginąć. Na mojej dłoni pojawia się coś w
rodzaju bańki. Wykonuję jeden gest i po sekundzie znajduję się za
plecami tego drania. Oznaczyłem go pieczęcią. Wpycham w niego
bańkę, która z charakterystycznym dźwiękiem powiększa się,
tworząc tak jakby więzienie. Wzdycham zmęczony i przechodzę, aby
spojrzeć mu w oczy. Chyba jego mroczna chakra się wykończyła.
Jego oczy są już normalne, ale wciąż ulatuje z niego ta czarna
siła. On jest obłąkany. Widać to na pierwszy rzut oka. Jego
dłonie zostały przebite ostrzami mojej chakry i przygwożdżone do
ścianek bańki. To samo stało się z jego stopami. Ubrania są
okropnie zniszczone i poszarpane.
- To wysysa z ciebie chakrę. - Tłumaczę, żeby
zrozumiał, że to już koniec.
- I tak cię dopadną. - Prycha zmęczony. - Jeśli nie
ja...to oni. - Uśmiecha się ironicznie.
- Nie dam się łatwo. Mam jeszcze przyjaciół.
- Żebyś tylko kogoś nie stracił. - Prycha i wpada w
śmiech.
- Chciałbyś. - Mówię.
- Cholernie. Nawet nie wiesz jak Naruto. - Wypluwa te
słowa ze wzgardą.
- Czemu akurat ja?
- Taki tępy jesteś? - Pyta ze złością. - Nienawidzę
cię! Chciałbym zobaczyć, jak ta twoja suka zdycha! - Nie hamuję
się i przebijam dłonią bańkę umieszczając dłoń na jego szyi.
- Nigdy więcej nie waż się tego mówić! - Syczę
wściekły i mocniej zaciskam dłoń. Uśmiech nie schodzi z jego
twarzy, nawet wtedy, kiedy staje się purpurowa.
- Starczy! - Słyszę za sobą potężny głos.
Machinalnie się odwracam.
- Powiedziałam starczy, Naruto! - Krzyczy blondynka.
Odwracam się w jego stronę i po chwili opamiętania odrywam rękę
z jego gardła. Chłopak zaczyna łapać powietrze w płuca z
desperacją, na przemian kaszląc.
- Nie jesteś tego wart! - Wrzeszczę mu w twarz. Powoli
odwracam się i przyglądam postaciom za mną. Wśród nich widzę
Tsunade, Ibiki'ego oraz mistrza Kakashi'ego. Są bardzo poważni,
widząc mnie w takim stanie.
- Dzięki za pomoc Kyuu. - Mówię w myślach.
- Nie ma sprawy młody. Idę
odpocząć, to był dłuuuugi dzień...
- Tak, masz rację.
- Co w ciebie wstąpiło? - Pyta hokage, kiedy podchodzę
w ich stronę.
- Wściekłość. - Rzucam chłodno.
- Jesteś shinobim, nie możesz tak łatwo ulegać
emocjom. - Poucza mnie Ibiki.
- Wiem, ale jeśli chodzi o osoby, które kocham, to
ciężko to ogarnąć. - Uśmiecham się lekko.
- Mówiłem, że już mnie nie potrzebujecie. - Wzdycha
z udawaną kpiną Kakashi-sensei. Chce rozluźnić atmosferę, tak
sądzę.
- Że co? - Pytam nie kontaktując.
- Ach, mistrz przeprasza. - Widzę uśmiech, który
próbuje przebić się spod jego maski. - Zapomniałem, że
wyczerpany, wcale nie ogarniasz. - Unosi dłoń przed siebie. Śmieję
się.
- Naruto, idź do Sakury. Niech się tobą zajmie. -
Rozkazuje groźnie Tsunade-baachan.
- No, ona już się mną zajmie. - Rozmarzam się i
widzę ten ogień w oczach hokage.
- Naruto?! - Wrzeszczy, a ja unoszę dłonie w geście
obronnym.
- Nie miałem nic złego na myśli...na pewno nie to co
myślisz Tsunade-sama...
- Nie pogrążaj się Naruto. - Wzdycha uśmiechnięty
Ibiki.
- Eh, to ja już może pójdę. - Mówię wymijająco i
zaczynam iść w stronę miasta. Zatrzymuję się jednak w pół
kroku. Coś mi tu nie pasuje. A jeśli oni...to nie oni?
- Chwila! - Odwracam się na pięcie. - Skąd się tu
wzięliście? - Pytam podejrzliwie.
- Nie muszę się tłumaczyć, ale zrobię ten wyjątek.
- Wzdycha czcigodna. - Po pierwsze, o twoim głupim planie
powiedziała nam Sakura, a po drugie, usłyszeliśmy jakieś wybuchy,
więc postanowiliśmy to sprawdzić. - Tłumaczy.
- Jak miał na imię mój kot? - Pytam.
- Ogłupiałeś Naruto? - Pyta z irytacją Tsunade-sama.
- Nie miałeś żadnego kota idioto! - Wrzeszczy. Widzę tą żyłkę
pulsującą na jej czole.
- Okey, okey. - Unoszę dłonie w geście obrony. Czuję
jak moja jedna brew lekko drga. - Chciałem się upewnić, że wy to
wy. - Wzdycham.
- Idź do dziewczyny, bo widać, że coś z twoją głową
nie tak. - Stwierdza Ibiki. Uśmiecham się.
- Skąd wiesz, że jest moją dziewczyną?
- Każdy już o tym wie, pogódź się z tym. - Rzuca
Tsunade.
- Mnie pasuje. - Uśmiecham się pod nosem i odwracam
się do nich plecami. Powoli, kuśtykając zmierzam do swojej
dziewczyny. Jestem cholernie zmęczony. Marzę o łóżku i
o....ramen! Tak, ramen! Dawno go nie jadłem. Jak ja w ogóle mogłem?
Przecież staruszek się pogniewa. Powolutku dochodzę do drogi
głównej. Wychodzę na nią i zmierzam ulicą cały czas prosto.
Całe szczęście, że daleko to ja nie mam. Wokół siebie słyszę
szepty, ale nie są one obraźliwe, tak jak za czasów, kiedy byłem
mały. Szepczą, że pewnie wróciłem z jakiejś ciężkiej misji i
bardzo im mnie szkoda. Coś takiego mówią. Przemierzam jeszcze
kilkanaście metrów i nareszcie znajduję się pod domem swojej
ukochanej. Uśmiecham się, kiedy wchodzę na werandę. Unoszę w
górę zwiniętą dłoń i pukam dwa razy. Nie skutkuje, więc
ponawiam czynność. Kiedy chcę powtórzyć serię jeszcze raz drzwi
się otwierają, a ja stoję z uniesioną w górę dłonią.
- Mateczko kochana! Co się tobie stało dziecinko?! -
Na powitanie krzyczy mama Sakury.
- Stary znajomy. - Uśmiecham się krzywo, ale mój
uśmiech szybko schodzi mi z ust. Strasznie pieką.
- Stary znajomy? Przecież nikt tak nie obija znajomych.
Kochany, wyglądasz jak siedem nieszczęść. - Stwierdza kręcąc
głową. - Chodź tu dziecinko. - Mama mojej dziewczyny chwyta mnie
za nadgarstek i siłą wciąga do domu, zamykając drzwi.
- To nic takiego. - Robię chwilę pauzy. - Obrywałem
mocniej.
- To też dobrze nie wygląda kochanieńki. - Kręci
głową. Słyszę szybki bieg ze schodów i zaraz moim oczom ukazuje
się Sakurcia. Jest ubrana w krótkie, bardzo krótkie spodenki i
czarną bluzeczkę na ramiączka, która odkrywa jej brzuch.
Uśmiecham się, kiedy widzę zdenerwowanie na jej twarzy.
- Naruto? Co się stało? - Pyta pokonując ostatnie
stopnie. Podchodzi do mnie i łapie za policzek, gładząc go.
Wpatruje się w moje oczy z troską i wcale nie krępuje się swoją
rodzicielką.
- Weź ty go tam lepiej obejrzyj. - Wzdycha kobieta
machając dłonią. Sakura przenosi wzrok na swoją mamę. Uśmiecha
się.
- Zaraz się nim dobrze zajmę. - Stwierdza z błyskiem
w oku. Huh?
- Idź, idź, ale bez przesadyzmu. - Ostrzega grożąc
palcem. - Wpadnę do was za dwadzieścia minutek i przyniosę
herbatkę. - Wzdycha i idzie w stronę kuchni.
Sakura zjeżdża dłonią z mojego policzka na bark, aż
do mojej dłoni. Z uśmiechem chwyta ją i prowadzi mnie na górę.
Idę za nią posłusznie. Pokonujemy ostatnie stopnie i wpadamy do
jej pokoju. Dziewczyna delikatnie popycha mnie na łóżko i kuca mi
między nogami. Opiera dłonie na
moich udach i dokładnie się we mnie wpatruje.
- Co jest? - Pytam, bo dziwnie się zachowuje.
- Analizuję.
- Co analizujesz?
- Ciebie. - Rzuca zwięźle.
- To znaczy?
- Patrzę, jak bardzo cię skrzywdził. - Wzdycha. -
Skory ty jesteś tutaj, to on...
- Nie zabiłem go. - Stwierdzam przerywając jej. -
Prawie to zrobiłem, ale nie zabiłem.
- To dobrze. - Widzę tę pewność w jej oczach.
- Swoją drogą nieźle ci dowalił.
- Szkoda, że nie widziałaś jego. - Uśmiecham się
zwycięsko.
- Jest silny?
- Był silny kochanie. Cholernie silny, ale zadbałem o
to, żeby nigdy więcej nikogo nie skrzywdził. Nikomu innemu nie
zrobi już tego co mi. - Wzdycham i odgarniam kosmyk włosów,
spadający jej na oczy.
- Co takiego zrobiłeś hm? - Wpatruje się we mnie
przeszywającym wzrokiem.
- Odebrałem część mocy. - Wypuszczam głośno
powietrze. - Wiesz? Na treningu sporo się nauczyłem.
- Właśnie to widzę.
- To jak, zajmiesz się mną?
- Zajmę, ale nie tak, jak byś chciał. - Puszcza mi
oczko wstając. Odwraca się ode mnie i idzie do toalety. Wzdycham
ciężko i rzucam się plecami na jej łóżko. W tle słyszę
stukanie szafek, co ona tam wyrabia? Dopiero teraz czuję, że moje
mięśnie aż palą. To był dłuuugi dzień.
- No proszę, jak się rozwalił. - Słyszę nad sobą
jej głos, dlatego otwieram zmęczone oczy. Z uśmiechem podnoszę
się i siadam na łóżko. W jej dłoniach dostrzegam bandaże.
- Tym razem bez wody utlenionej? - Zagaduję.
- Utlenić to trzeba twój mózg. - Prycha.
- Auć! - Krzywię się teatralnie.
- Posuwaj się. - W moich oczach rozbłyskują małe
ogniki. Wiem, że to zauważa.
- Jezu Naruto. - Zażenowana moim zachowaniem opiera
dłoń na czole. - Czy ty musisz wszystko sprowadzać do jednego?
- Ej! Nie pomyślałem o seksie. - Bronię się
uśmiechnięty i posuwam się dziewczynie. Siada po chwili.
- Dobra dobra, ja już znam tą twoją główeczkę. -
Prycha i jednym zamaszystym ruchem zrywa ze mnie strzępki koszulki.
Jestem w szoku, bo nawet nie zauważyłem, kiedy przysunęła do mnie
swoje dłonie. Spoglądam na nią.
- Hej Sakurcia, szybka jesteś. - Śmieję się, a ona
zaraz za mną. Lekko obrywam w bark.
- Jesteś idiotą. - Stwierdza i przysuwa się, żeby
dać mi buziaka. W ostatniej chwili przekręcam twarz, w wyniku czego
nasze usta się spotykają. Dziewczyna jednak szybko się odsuwa.
- Ej! - Krzyczę.
- Co.
- Czemu to zrobiłaś.
- Zrobiłam co?
- Odsunęłaś się.
- Widziałeś swoje usta? - Unosi jedną brew w górę.
- Moje usta są zawsze w stanie przyjąć twoje usta. -
Uśmiecham się zalotnie.
- Nie cwaniakuj. - Prycha z rozbawieniem kręcąc głową.
- Co z tobą nie tak, hm? - Pyta po chwili. Zastanawiam
się, ale bardzo krótką chwilunię.
- Nic, stęskniłem się i mam dobry humor. - Wzruszam
ramionami.
- Nie jesteś przypadkiem zmęczony?
- Nie, no co ty. - Uśmiecham się.
- Naruto? - Unosi brew w górę. Pod jej spojrzeniem
wymiękam.
- No dobra, może trochę. - Pokazuję palcami małą
odległość.
- Naruto? - Dalej ciągnie.
- No dobrze, cholernie zmęczony. - Wzdycham.
- Dlatego leczę twoje seksowne ciałko i maszerujesz
spać. - Nakazuje.
- Doprawdy?
- Tak, z kobietą się nie dyskutuje. - Uśmiecha się.
- Oj dobra, bierz się do roboty. - Puszczam jej oczko.
Dziewczyna z uśmieszkiem przysuwa się jeszcze bardziej i kładzie
dłonie na mój tors. W momencie, kiedy jej ciepły dotyk styka się
z moim ciałem, doznaję przyjemnego uczucia. Zapatruję się w jej
piękne oczy, które z pożądaniem wodzą po moim ciele.
- Wiesz, jakbyś zmieniła zdanie to...
- Nie. - Przerywa mi ze skupieniem.
- Sakurcia?
- Nie. - Odpowiada stanowczo.
- Przecież widzę, jak mnie pożerasz. - Uśmiecham się
triumfalnie.
- Och skarbie, nie jestem napalonym dzikusem, tak jak
ty. - Puszcza mi oczko i z powrotem wraca do leczenia. Tym oto
sposobem skutecznie mnie uciszyła.
- Puk puk! - Słyszymy zza drzwi głos mamy Sakury. Po
chwili uchylają się, jednak moja dziewczyna nadal skupiona jest na
swojej robocie.
- Przyniosłam wam obiecaną herbatkę. - Mówi
podchodząc w naszą stronę.
- Dziękuję mamo, postawisz na stoliczku nocnym? - Pyta
z przymrużonymi powiekami. Jest cholernie skupiona.
- Dobrze, dobrze. - Odpowiada uśmiechnięta. - I jak,
cały i zdrowy?
- Tak sobie. - Kręci nosem Sakurcia.
- To ja wam nie przeszkadzam. - Odwraca się i podchodzi
do drzwi. - Tylko się tam nim dobrze zajmij, szkoda chłopaczyny,
żeby cierpiał. - Chichocze i wychodzi z pokoju.
- Słyszałaś? Masz się mną dobrze zająć
skarbie. - Dziewczyna odrywa wzrok z mojego ciała i zastaje moją
uśmiechniętą od ucha do ucha twarz.
- Nie licz na mnie dzisiaj. - Wzdycha ciężko.
- Och Sakurcia, ja sobie tylko żartuję. -
Usprawiedliwiam swoją skromną osobę.
- To dobrze. - Wraca do swoich czynności i powoli
przesuwa dłonie w każde strony mojego wyniszczonego ciałka.
- Co dziś robiłaś?
- Siedziałam w domu.
- Coś więcej? - Dociekam.
- Nic ciekawego nie robiłam.
- Na pewno musiałaś coś robić, nie?
- Ojejku Naruto, paliłam trawkę.
- Że co?!
- No tak.
- Żartujesz. - Mówię niepewnie.
- Nie. Wcale, a wcale. - Odpowiada zdeterminowana.
- Kłamiesz, kąciki ust ci drgają. - Mówię
zwycięsko.
- Od kiedy ty wiesz, kiedy ja kłamię? - Pyta
zdziwiona.
- Od dzieciństwa skarbie. Miałaś prześladowcę,
wiedziałem o tobie wszystko.
- No proszę. - Kręci głową.
- A tak serio?
- Byłam na spotkaniu. - Rzuca krótko.
- Jakim spotkaniu?
- Stary znajomy.
- Płci męskiej, czy żeńskiej? - Dociekam.
- Męskiej.
- Kto to?
- Kolega. - Jestem poddenerwowany.
- Nie spinaj się tak. - Wzdycha.
- Czyli kiedy ja walczyłem, ty siedziałaś z jakimś
gogusiem?
- Noooo, tak. - Mówi spokojnie.
- Ach, fajnie. - Uśmiecham się zirytowany.
- Czy ty się fochasz?
- Ja? Skądże. - Rzucam krótko.
- Przecież widzę. - Kończy z moją dolną partią
ciała i przechodzi do ust. Przekręcam głowę.
- To nie będzie konieczne. - Uśmiecham się wstrętnie.
Dziewczyna przechodzi na kolanach za moje plecy. Czuję jak materac
ugina się pod naszym ciężarem. Wzdycham ciężko i przecieram
dłońmi twarz.
- Jesteś tego pewien?
- Tak, raczej dziś z ust nie będę korzystał. Kyuu
szybko mi pomoże. - Mówię pewny siebie, ale kiedy czuję jej
oddech na mojej szyi, nie mogę się skupić. Zaraz po tym, po moich
barkach suną jej obydwie dłonie, które zmierzają wzdłuż mojej
klatki piersiowej. Teraz kompletnie tracę swoją cząstkę
racjonalnego myślenia. Jej ciepłe dłonie suną coraz niżej,
masując moje obolałe ciało. Zatrzymują się dopiero na moim
podbrzuszu. Na prawym barku, powoli i boleśnie czuję, jak składa
swój czuły pocałunek.
- Jesteś tego pewien skarbie? - Jej słowa działają
na mnie udręczająco. Głośno przełykam ślinę.
- T-tak. - Wysilam się na wypowiedzenie jednego,
cholernego słowa.
- Och, szkoda. - Czuję jak przerzuca swoje włosy na
jedną stronę. Przysuwa się jeszcze bliżej mnie i nasze ciała
stykają się ze sobą. Swoimi dłońmi masuje moje spięte ciało.
Po chwili znów czuję jej ciepłe usta na moim barku, a zaraz po tym
na szyi. Boleśnie składa pocałunki na obojczykach i za uchem. To
się zaczyna robić niedorzeczne. Czuję jej lekki uśmiech. Och ty
mała...! Gwałtownie wdycham powietrze, kiedy jej język sunie po
moim uchu, aż po bark. Odwracam się szybko i staję na kolana,
unieruchamiam jej dłonie patrząc na nią intensywnie. Jest
uśmiechnięta. Zbliżam się i wpijam w jej słodkie usta.
Dziewczyna oddaje moje pocałunki z lekkim dystansem. Korzystam z
okazji, że jej usta są rozchylone i wdzieram się do nich językiem.
Sakura czując się zachęconą zaczyna na poważnie traktować
wszystkie moje pieszczoty. Puszczam jej dłonie, a ona machinalnie
zaplata je na moim karku. Przejeżdżam językiem po dolnej wardze
dziewczyny i zaczynam składać pocałunki na jej szczęce,
obojczyku, aż zatrzymuję się na szyi. Sakura odchyla ją w tył,
abym miał lepszy dostęp.
- Miało do niczego dziś nie dojść. - Słyszę jej
przyspieszony oddech.
- Tak? - Odrywam się na chwilę, ale zaraz znów wracam
do obsypywania jej ciała pocałunkami.
- I nie dojdzie. - Odzywa się po krótkiej chwili.
Chwyta mnie za głowę i podnosi ją na wysokość swoich oczu.
Uśmiecha się zadziornie.
- Jesteś okropna. - Kręcę głową z lekkim
uśmieszkiem.
- Wiem skarbie. - Odpowiada i szybko muska wargami mój
policzek.
- Idziemy do mnie? - Pytam z nadzieją.
- Nie, powiedziałam, że nic z tego. Ach i nie licz też
na najbliższą przyszłość. - Uśmiecha się chamsko.
- Skarbie... - Mruczę.
- Naruto, nie mogę i nie chcę. - Odpowiada.
- Ach, te dni? - Pytam olśniony.
- Czy ty jesteś mądry? - Pyta prychając. Jej prawa
brew jest uniesiona w górę.
- Tak?
- To nie znaczy, że jak dziewczyna nie chce uprawiać
seksu ze swoim chłopakiem to musi mieć zaraz okres. - Wzdycha
bezradnie. Przyznam, że robi mi się troszkę gorąco.
- Co robisz jutro? - Szybko zmieniam temat. Dziewczyna
siada bezradnie na łóżko.
- W sumie to nic. - Chwila ciszy. - Przecież jutro
Sobota. - Wzdycha ciężko.
- Czyli jesteś już ze mną umówiona. - Uśmiecham się
tajemniczo.
- Hę?
- Jutro, powiedzmy o godzinie 19 wychodzimy razem. -
Oznajmiam.
- A czy ja chcę z tobą gdziekolwiek iść?
- Nie wiem, jak mus to mus, nie koteczku? - Puszczam do
niej oczko i usadawiam się naprzeciw niej. Siedzimy po turecku.
- Matko kochana, jaki ja mam z tobą żywot co? -
Dziewczyna przygryza dolną wargę.
- To działa w obydwie strony kotku. - Ponownie puszczam
do niej oczko.
- Może jednak uleczyć ci te piękne ustka? - Pyta
złośliwie.
- Wiesz? Sądzę, że już zostały uleczone. -
Uśmiecham się.
- Tak? Niby od czego?
- Brałaś w tym czynny udział, ale największą robotę
odwalił Kyuu. - Stwierdzam.
- Och. Zapomniałam, że całkiem szybko się leczysz.
- Teraz jeszcze szybciej. Dziś to zauważyłem.
- Co stanie się z Akinorim? - Szybko zmienia temat.
- Trafi do więzienia o zaostrzonym rygorze. - Uśmiecham
się pod nosem.
- Tym najgorszym? - Przełyka głośno ślinę.
- Prawdopodobnie.
- To współczuję facetowi.
- Nie masz czego, zasłużył sobie na taki los. -
Prycham.
- W sumie racja, ale mają tam okropne metody.
- Tylko dla tych, którzy łamią regulamin.
- A te wszystkie prace?
- To ich kara. Śmierć ukróciłaby tylko ich
cierpienie. Zasługują na to skarbie.
- Może masz rację. - Uśmiecha się krzywo.
- No, to co to był za facet? - Pytam.
- Nikt ważny.
- Sakura?
- O Jezu, kolega z pracy. - Mówi podirytowana.
- Czemu się spotkaliście?
- A czy to ważne?
- Dla mnie owszem.
- Jaki ty jesteś upierdliwy.
- Wcale nie, a teraz odpowiadaj na pytanie.
- Sprawy służbowe.
- Nie kłamiesz?
- Czemu miałabym to robić?
- Nie wiem, może chcesz mnie wymienić. - Stwierdzam.
- Ogłupiałeś? Za żadne skarby świata skarbie. -
Uśmiecha się.
- Jesteś tego pewna?
- Na sto procent. Byłabym głupia, gdybym sądziła
inaczej.
- No tak, kto chciałby wymienić takiego przystojniaka.
- Posyłam jej zadziorny uśmiech.
- I do tego jakiego skromnego. - Prycha, a ja się
śmieję.
- Muszę już iść. - Mówię, kiedy się uspokajam.
- Dlaczego? Znudziłam ci się już.
- Nigdy mi się nie nudzisz. - Mrugam do niej.
- To dlaczego chcesz mnie opuścić?
- Mam sprawy do załatwienia. - Mówię tajemniczo.
- Ach tak? Ciekawe jakie sprawy.
- Wybacz skarbie, ale tego się nie dowiesz. - Puszczam
jej oczko z zadziornym uśmieszkiem.
- Masz przede mną tajemnice. - Stwierdza.
- Takie drobne. - Przyznaje się.
- Mhm. - Widzę, że jest trochę smutna.
- Ale nie takie, o które musisz się martwić. Jutro
wszystkiego się dowiesz kotku. - Przysuwam się bliżej niej i
składam całusa na jej czółku. Kiedy się odsuwam widzę uśmiech
na jej pięknej twarzyczce.
- Tak lepiej. - Mówię.
- Z czym?
- Z twoim cudownym uśmiechem. - Wzdycham podnosząc się
z wygodnego materaca. Dziewczyna obserwuje mój każdy ruch.
Podchodzę do niej raz jeszcze i przelotnie muskam wargami jej
rozgrzane usta.
- Do zobaczenia. - Odzywa się.
- Pa skarbie. Jeśli nie dziś to zobaczymy się jutro.
- Stwierdzam.
- Jak ja bez ciebie wytrzymam? - Pyta ironicznie.
Chichoczemy.
- Wiesz, czasem trzeba zatęsknić. - Puszczam do niej
oczko i zostawiam ją samą w pokoju. Uśmiech nie schodzi mi z
twarzy. Teraz trzeba iść i zrealizować plan. Wychodzę z domu
mojej ukochanej, uprzednio żegnając się z jej rodzicami. Teraz
zmierzam po Ino i Saki, są mi do tego wszystkiego cholernie
potrzebne. Mam nadzieję, że zgodzą się mi pomóc...
******
Ohayo! Witajcie Kochani! Oto kolejny rozdział głównego opowiadania. Bądźcie przygotowani na to, że jeszcze z trzy, góra cztery rozdziały i to opowiadanie zostanie zakończone. Pamiętajcie jednak, że pracujemy nad nowym opowiadaniem i dobrze nam to idzie (Tak sądzimy), więc niedługo całkiem nowa historia przed nami. A teraz robaczki powiedźcie nam; Co tu się w ogóle wyprawia? Czy wy czytacie te nasze wypociny? Mamy niestety co do tego wątpliwości, chyba już tylko pojedyńcze osoby interesują się tym blogiem. Czyżby się pogorszył, czy coś? Niepokoi nas liczba wyświetleń, czy komentarzy. Jest naprawdę mała ;( Ludzie, dajcie znak życia, jest nam naprawdę przykro. Do następnego Robaczki! Patty i Paula.
Spoko rozdział. Typek pokonany. już malutko tych rozdziałów zostało dziewczyny . Czekam na nexta :-)
OdpowiedzUsuńRozdzial swietny. Najwiekszy wrog Naruto w koncu pokonany. No kuz nie moge sie doczekac nastepnego rozdzialu. Zycze weny :)
OdpowiedzUsuńSuper ten rodział
OdpowiedzUsuńRozdział jest absolutnie świetny.
OdpowiedzUsuńCieszę się że Naruto ma już z głowy tego typka, nie smucilbym się jakby go zabił- co do walki... podobala mi się.
Podobały mi się momenty Naruto z Sakuro... tym bardziej jak wrócił Naruto do Sakury po walce.
Szkoda mi że nie udało sie Naruto przekonać Sakury do czegoś więcej hehe.
Coś mi się wydaję że wiem co Naruto zamierza hehe
Pozdrawiam i życzę weny oraz czekam na next
Rozdział jak zwykle swietny i wciagajacu. Akinori został pokonany wkoncu. Szkoda ze jeszcze z 3-4 rozdziały, warto czekac. Dziewczyny mu napewno pomogą, podobaly mi sie tez przekomazanki Naruto i Sakury są swietni. Pozdrawiam zycze weny i czekam z niecierpliwoscą na kolejny rozdział. Gulbiszonka
OdpowiedzUsuńrozdział świetny wielka szkoda ze kończycie te opowiadanie :((( co dobre szybko się kończy pozdrawiam i pozdrawiam czekam na next
OdpowiedzUsuńFajny rozdział i tak ktoś to czyta , weny i Happy Easter
OdpowiedzUsuń