- Jesteś tego pewny? - Naomi pyta szeptem.
- Tak, załatwisz to na jutro? - Błagalnie patrzę w jej oczy.
- Naruto, zastanów się, czy chcesz się w to pakować. - Spogląda na mnie z pewną troską.
- Chcę spróbować jak to jest. - Próbowałem wszystkiego. To ostatnie, co może mi pomóc.
- Dobra, pogadam z Kazuo. - Wzdycha kręcąc głową. - Będę żałowała, ale czekaj tu jutro na mnie o dwudziestej.
- Ej. - Uśmiecham się unosząc w górę podbródek czarnookiej dziewczyny. - Nie czuj się winna, to moja własna decyzja okej?
- Wiesz, że nie mogę. Gdybym nie narozrabiała...nawet nie miałbyś po co tu przychodzić. - Jest smutna.
- Już niedługo wszystko odpracujesz. Skończysz z tym. - Pocieszam ją czułym uśmiechem. - Nie powstrzymuj się, tylko zrób o co cię proszę.
- Ale...
- Jutro będę. Przepraszam, ale muszę iść. Czekają na mnie. - Przerywam Naomi.
Wiem, że gdybym jeszcze trochę z nią porozmawiał, na pewno bym się wycofał, a tego nie chcę.
- Dobra. Do zobaczenia Naru. - Wzdycha. Nie patrzy mi w oczy.
- Narka. - Mówię i szybko mijam dziewczynę.
Nie mogę dłużej z nią zostać. Zmierzam właśnie w kierunku bramy Konohy, od której dzieli mnie praktycznie kilka kroków. Dziś z rana dostałem nową misję...w sumie dostaliśmy. Jestem ninja i należę do drużyny siódmej. W takiej sytuacji misje to dla nas chleb powszedni. Nazywam się Uzumaki Naruto. Oprócz mojej profesji, na barkach noszę ogromne brzemię, jestem Jinchuriki Kyubiego. Mimo tego, że w połowie opanowałem jego moc, ludzie dalej są sceptycznie nastawieni jeśli chodzi o moją osobę. Mam oczywiście grono osób, na których mogę polegać, ale jest to raczej zawężona grupka. Nawet fakt, że jestem synem zmarłego Hokage mało wniósł do mojego życia. Postrzegają mnie jako zagrożenie najwyższej skali. Mieszkańcy nie mogą zrozumieć, że z mojej strony już nic im nie zagraża. Przestaję się zamartwiać i przenoszę utkwiony w ziemię wzrok w dal przed siebie. Dostrzegam bramę Konohy i swoją drużynę. Szarowłosego, dobrze zbudowanego i w miarę wysokiego kapitana, naszego Kakashi'ego sensei. Kiedyś to właśnie on należał do drużyny mojego ojca. Byli całkiem nieźli. Dostrzegam, że jego oko wyraża głębokie znudzenie, nie mogę odnieść się do twarzy, ponieważ skrywa ją za maską. Nieopodal niego widzę uśmiechniętego Sasuke, który podpiera mur. To kruczowłosy chłopak, odrobinę niższy ode mnie. Uchiha Sasuke jest bardzo uzdolnionym shinobi. Niechętnie to przyznaję, ale jego zaletami są spryt, mądrość, siła, zwinność i szybkość. Jakby tego było mało, należy do uzdolnionego klanu, który jest współzałożycielem wioski, a na dodatek posiada kekkei genkai - sharingana. Przy nim każdy może poczuć się jak zwykły cienias i poniekąd ja tak się czuję, ale nie z powodu jego umiejętności. Zazdroszczę mu jednej jedynej rzeczy, której nigdy nie będę miał. Zazdroszczę mu tego, że akurat ona jest jego. Mówię tu o rozmarzonej dziewczynie, która właśnie stoi wtulona w niego, odwrócona plecami. Nazywa się Haruno Sakura i również znajduje się w naszej drużynie. To śliczna dziewczyna o cudownych zielonych oczach, krótkich różowych włosach i delikatnej cerze. Ma nieziemski uśmiech i idealny charakter, choć nie mogę powiedzieć, że traktuje mnie tak jak pozostałych. Czasem zdarzy się, że puszczą jej nerwy, a wtedy mi się obrywa. Wiem jednak, że bardzo mnie lubi i nie przeżyłaby, gdyby coś mi się stało. Kocham się w niej odkąd pamiętam.
- Przepraszam za spóźnienie. - Mówię z uśmiechem drapiąc się po karku i zatrzymuję się naprzeciw Kakashi'ego.
- Co cię zatrzymało młotku? - Słyszę lekką kpinę w jego głosie.
- Stara znajoma Sasuke. - Odpowiadam choć nie muszę. Nawet na niego nie patrzę, nie mogę. Za każdym razem, gdy widzę ich razem moje serce łamie się na milion kawałeczków.
- Możemy już ruszać? - Słyszę jej słodki głos.
- Tak, zbierajcie się. - Mówi Kakashi, który rusza jako pierwszy.
Idę zaraz w jego ślady, i kiedy podążam za nim postanawiam przyśpieszyć. Równam się z mężczyzną.
- Kakashi-sensei.
- Tak?
- Co my tak właściwie mamy zrobić?
- Idziemy do wioski drewna, skąd zabieramy Vipa i wracamy do Konohy. - Tłumaczy krótko.
- Czyli powinno pójść sprawnie. - Wzdycham.
- Niekoniecznie. Sam przecież wiesz jak to czasem wychodzi. - Dostrzegam lekki grymas za jego maską.
- Tak, łatwe roboty wcale nie muszą takie być. - Podsumowuję. Wkładam dłonie w kieszenie u spodni i wbijam wzrok w ziemię.
- Naruto?
- Hm?
- Co ostatnio z tobą jest? - Pyta zmartwiony Kakashi.
- Co masz na myśli sensei? - Dalej twardo patrzę w dół.
- Jesteś jakiś...spokojniejszy, może nawet smutny. - Zauważył choć ostatnio nie często się spotykamy.
- Coraz częściej myślę o rodzicach. - Przyznaję szczerze. - Myślę, że gdyby tu byli...po prostu byłoby mi łatwiej. - Uśmiecham się smutno.
- Na pewno nie chcieliby, żebyś się tak zadręczał. - Wzdycha ciężko.
- Ludzie dalej mnie nienawidzą. To nie jest łatwe sensei.
- Przykro mi...- Urywa robiąc chwilową pauzę. - Ich strata. - Uśmiecham się słysząc ostatnie słowa.
- Dzięki za miłe słowa, ale niestety prawdy nie zmienią.
- Nie poddawaj się Pokazuj dalej, że się mylą Naruto. - Biorę głęboki wdech i wypuszczam powietrze spoglądając przed siebie.
- Chyba zaczyna mnie to męczyć.
- Co dokładnie?
- Ciągłe pokazywanie, że jednak jestem dobry. - Zwracam głowę w jego stronę. Dostrzegam lekkie zamyślenie.
- Naruto, jesteś jedną z niewielu osób, które można nazwać dobrymi. - Odzywa się po chwili. - I nie chodzi mi tutaj tylko o twoją dobroć, ale i o to, że jesteś świetnym shinobi.
- Już mi to mówiłeś. - Błądzę wzrokiem po jego twarzy. - Mówiłeś też, że przerosłem ojca, ale wiesz czego mi po nim brakuje? - Kakashi sensei spogląda na mnie z lekkim szokiem.
- Brakuje mi tego czegoś, co miał w sobie, że każdy go lubił i podziwiał. Potrafił łączyć ludzi.
- Naruto, ty też to potrafisz.
- Ale nie każdy mnie lubi. Nawet po tym jak ogarnąłem Kyuu.
- Naruto, poproszę cię tylko o jedną rzecz. - Robi chwilową pauzę intensywnie na mnie spoglądając. - Nie zrób niczego głupiego.
Czuję lekkie uderzenie gorąca i dziwne uczucie, jakbym był małym dzieckiem, które właśnie zostało skarcone.
- Kakashi sensei, chciałbym, ale nie mogę tego zrobić. - Kręcę głową.
- Proszę nie wpakuj się w kłopoty, których później będziesz żałował.
- Nie zadręczajmy się na zapas. - Uśmiecham się szeroko. Nie chcę, żeby mój mistrz czuł się tak jak w tej chwili. Wiem, że chce dla mnie jak najlepiej.
- Daleko to? - Staram się szybko zmienić temat.
- Jeszcze jakaś godzina...może godzina i pół. - Odpowiada.
Spoglądam w lewą stronę, gdzie mój wzrok przykuwają zielone drzewa i piękna szata leśna. Gdyby nie fakt, że za moimi plecami odbywa się żwawa i namiętna rozmowa, te miejsce byłoby nadzwyczaj spokojne. Biorę głęboki wdech i zarzucam na kark splecione dłonie. Przymykam na chwilę oczy, próbując choć trochę uspokoić swoje wewnętrzne emocje. Nie wytrzymam dłużej, muszę coś zrobić. Jeśli szybko nie skończę i nie wybiję sobie z głowy Sakury to oszaleję. Jakby tego było mało, rzeczywistość naprawdę zaczyna mnie już przerastać. Z jednej strony ona, a z drugiej nienawiść mieszkańców wioski. Dalej nie mogą pogodzić się z tym, że lisi demon, który zabił tyle ludzi żyje i ma się dobrze, zapieczętowany w ciele jakiegoś osiemnastolatka. Moje przemyślenia kończą się wraz z wesołym śmiechem Sakury, który sprowadza mnie z powrotem na ziemię. Kątem oka spoglądam za siebie i już wiem, że to był błąd. Mimo tego, że mój wzrok ponownie utkwiony jest przede mną, dalej w mojej głowie odtwarzam obraz całujących się Sakury i Sasuke. Chwytam za swoje włosy, które nerwowo ciągam. Dlaczego to takie trudne. Dlaczego po prostu jej nie znienawidzę. To prostsze niż miłość bez pokrycia.
- Daruj sobie Narutooo. - Prycha zmęczony lis. Nie wiedziałem, że aż tak głośno rozmyślam.
- Kyuu, nie mam teraz ochoty na kłótnię.
- Skończ z nią. To nie dziewczyna dla ciebie, zawsze była jego. - Mówi spokojnie, a ja czuję ukłucie w sercu.
- Wcale mi nie pomagasz Kurama. - Wzdycham. Na moich ustach gości smutny uśmiech.
- Dobrze wiesz, że nie od tego jestem szczeniaku.
- W gruncie rzeczy poniekąd jesteś. - Robię chwilę przerwy, a na moich ustach pojawia się nikły uśmieszek. - Kyuu, kiedy w końcu będziemy mogli być prawdziwymi partnerami? Nie nudzi cię siedzenie w klatce?
- Nie zaprzyjaźnię się z człowiekiem. - Warczy.
- Szkoda. Dużo byśmy na tym zyskali.
- Chyba ty szczeniaku.
Uśmiecham się kręcąc głową z niedowierzania.
- Mylisz się Kyuu. Cholernie chciałbym mieć takiego przyjaciela jak ty. - Widząc jego zabójcze spojrzenie szybko kontynuuję. - Tylko na tobie mógłbym w pełni polegać, tak jak ty na mnie.
- Nie zmienisz niczego swoją głupią gadką. - Warczy przez kły.
- Wiesz? - Śmieję się pod nosem. - To wszystko zaczyna mnie kurewsko denerwować. Myślałem, że moje życie będzie łatwiejsze, ale nawet ty, po tym wszystkim dalej mi tego nie ułatwiasz.
Kręcę głową i przecieram zmęczoną twarz. Podchodzę do lisa o dziewięciu ogonach jeszcze bliżej. Staję centralnie przy jego czerwonej klatce. Moje zachowanie lekko go ogłupia, bo nawet ta odległość jest dla mnie za mała i wchodzę pomiędzy kraty, opierając się plecami o jedno żebro. Kyuu podnosi głowę ze swoich łap i przygląda mi się spod zmrużonych powiek. Uśmiecham się smutno na ten widok i zaplatam ręce na klatce piersiowej.
- Wiesz, że teraz z łatwością mogę przejąć nad tobą kontrolę? - Pyta potężnym głosem.
- Kurama, jeśli chcesz, zrób cokolwiek ci się marzy. - Mówię poważnie. Z lekkim wahaniem, ale jednak zmieniam położenie i wchodzę do jego klatki. - Jestem cały twój. Możesz mnie nawet zabić jeśli chcesz. - Mój głos jest smutny. Od kilku tygodni nie przypominam siebie. Jestem cieniem, którego teraz nawet przerażający Kyubi nie może zrozumieć. Po chwili znudzony lis wraca do poprzedniej pozycji i jego głowa znajduje się na splecionych łapach.
- Po pierwsze, to żadna przyjemność bez walki, a po drugie, nie mam ochoty. - Warczy potężnym głosem.
- Kyuu no co ty. Przecież od zawsze chciałeś to zrobić. Co cię powstrzymuje? - Staję naprzeciw niego.
- Twoja żałosna postawa. - Odpowiada znudzony.
- Huh? Przyzwyczaj się, chyba już tylko takiego Naruto będziesz widział.
- Nawet nie dałbyś mi przyjemności z zabicia ciebie w tej formie.
- Cóż...Kyuu mam pytanie. - Drapię się dłonią w kark.
- Najlepiej będzie jeśli się wyniesiesz. - Grozi.
- Co będzie z tobą jeżeli umrę? - Kiedy wypowiadam te słowa zauważam na jego pysku chwilowe zdenerwowanie, a może nawet i zmartwienie.
- Nawet nie próbuj Narutoo. - Krzyczy.
- Umrzesz, prawda? - Uśmiecham się smutno.
- W najlepszym wypadku przeżyję, ale byłby to długi proces. - Odpowiada choć wcale nie musi.
- Spokojnie. - Prycham. - Nie zrobię ci krzywdy, przynajmniej nie umyślnie. Trzymaj się Kyuu, jeszcze do ciebie wpadnę.
Uśmiecham się i skupiam całą uwagę na chwili obecnej. Spoglądam na niewzruszonego Kakashi'ego, którego maska lekko drga. Chyba się do mnie uśmiecha.
- Rozmawiałeś z nim?
- Troszeczkę. - Przyznaję. - To było...całkiem interesujące.
- Co było interesujące? - Odwracam się w stronę dziewczyny. Posyłam jej pogodny uśmiech.
- Rozmowa z Kuramą.
- Kiedy ty...
- Przed chwilą. Rozmawiałem z nim dobre dziesięć minut... może więcej. - Odpowiadam ciekawemu Sasuke. Widzę zdziwienie malowane na ich twarzach.
- Kakashi-sensei, daleko jeszcze? - Pytam ponownie.
- Nie, już blisko. Jakieś dziesięć góra piętnaście minut i będziemy na miejscu.
- Myślę, że jestem w stanie znieść. - Uśmiecham się pod nosem.
- Nie masz innego wyjścia młotku. - Prycha z lekkim uśmiechem kruczowłosy.
- Wiem, wszystko jest bez wyjścia. - Mówię cicho.
- O czym ty mówisz Naruto? - Myślałem, że nikt nie usłyszy, a tymczasem mam na głowie zmartwioną Sakurę.
- Nic ważnego, nie przejmuj się.
- Jak będziesz chciał pogadać to wiesz, gdzie mnie znaleźć. - Odwracam się i widzę jej promienny uśmiech. Sasuke jest jakiś nieobecny.
- Może lepiej nie. - Wzdycham cicho.
- Hmm, mówiłeś coś? - Pyta różowo włosa.
- Nie nic. - Kłamię, a Kakashi-sensei dziwnie na mnie patrzy.
- No, jesteśmy na miejscu. - Zabiera głos wyżej wspomniany.
- Gdzie czeka Vip? - Pyta Sasuke.
- Przy bramie. Zaraz tam będziemy, mam nadzieję, że on też. - Wzdycha zmęczony.
- Źle się czujesz Kakashi sensei? - Pytam patrząc na niego.
- Słabo spałem, może dlatego jestem trochę roztargniony. Nie przejmuj się Naruto.
Odkąd Sasuke zajął się swoimi sprawami, a Sakura swoimi, zżyłem się bardziej z mistrzem. Oczywiście nastąpiło to po moim treningu z erosenninem. To właśnie z pomocą naszego kapitana podrasowałem swojego rasengana. Poświęcił mi wtedy dużo czasu, nawet więcej niż Sasuke, kiedy nauczył go chidori. Czułem się wtedy wyróżniony, taki wyjątkowy.
- Czy to on? - Pytam, kiedy podchodzimy bliżej.
Przy bramie zauważam niskiego, dobrze zbudowanego i młodego mężczyznę. Jego oczy są czarne, jak jakaś pieprzona otchłań. Na ramieniu dostrzegam brzydką, dużą bliznę.
- Wydaje mi się, że tak. - Odpowiada nasz kapitan.
- Choozu-sama?
Kakashi pyta, kiedy tylko do niego podchodzimy.
- Zgadza się. - Słyszymy mocny, zdecydowany głos. Można śmiało stwierdzić, że jest bardzo męski.
- Miło poznać, jesteśmy ochroną wysłaną z Konohy. To moi uczniowie. - Powoli odwraca się w naszą stronę i zaczyna ode mnie pokazując dłonią. - Naruto, Sakura i Sasuke.
- Ty jesteś Naruto? - W jego głosie wyczuwam zdziwienie, a w oczach dostrzegam pewien dystans.
- Tak. - Odpowiadam nie zaszczycając go spojrzeniem.
- Prosiłem o silną obstawę, ale nie sądziłem, że Hokage tak się przejmie i wyśle Jinchuriki.
Teraz, w tej chwili, wyczuwam na sobie spojrzenia wszystkich. Postanawiam zrobić coś w tym kierunku i patrząc mu w oczy, odpowiadam najbardziej chłodnym tonem głosu na jaki mnie stać.
- Na nieszczęście, albo szczęście Kakashi sensei dostał mnie w drużynie. Od tamtej pory jest na mnie skazany.
Dostrzegam ten respekt i lekkie zdenerwowanie w jego oczach, gdy na mnie patrzy.
- Spokojnie. - Uśmiecha się chcąc załagodzić sytuację, ponieważ tak jak ja, wyczuwa napiętą atmosferę. - Nie chciałem cię urazić. Po prostu nie wiedziałem, że kiedykolwiek w życiu spotkam tak silnego Jinchuriki.
Myślę, że ten cały Choozu próbuje wzbudzić we mnie sympatię z powodu najzwyklejszego strachu, że w pewnym momencie może mi odbić i stanę się maszyną do zabijania.
- Choozu-sama. - Zaczynam z lekkim uśmieszkiem. - Proszę się nie denerwować, nie jestem groźny.
Kończę, ale po chwili namysłu ponownie się odzywam.
- No chyba, że ktoś chce mnie zabić. Wtedy puszczają mi hamulce.
- Ale nie zabija. - Dodaje za mnie przejęta Sakura. Odwracam się w jej stronę i ponownie widzę te zatroskane oczka. Sasuke jest poważny, chyba tak jak reszta, próbuje rozgryźć mnie przez te ostatnie kilka dni.
- Pogadaliśmy, a czy teraz możemy iść? - Wtrąca nasz kapitan.
- Jasne, im szybciej tym lepiej. - Choozu spogląda na zamaskowanego shinobi.
- Naruto, pójdziesz na końcu, bo jesteś świetnym sensorem, Sasuke to tyczy się również ciebie, dlatego będziesz na samym przedzie. Sakura i ja zajmiemy się bokami. - Wzdycha i spogląda na nas po kolei.
- Hai sensei! - Odpowiadamy zgodnie.
Powoli zajmujemy swoje miejsca i zaczynamy wracać do wioski.
- Choozu-sama, mogę o coś spytać? - Odzywam się patrząc pusto przed siebie. Coś nie daje mi spokoju.
- Proszę. - Zachęca.
- Tak właściwie to czym się zajmujesz, że potrzebujesz silnej ochrony?
Zapada chwilowa cisza. Myślę, że gość musi zastanowić się nad odpowiedzią.
- Jestem szpiegiem, dlatego wyznaczyli za mnie wysoką nagrodę. Pomagam wam od dawna i w końcu mnie odkryli.
- Jesteś shinobi? - Sakura jest ciekawa jak zwykle.
- Nie, jestem zwykłym cywilem. - Widzę, jak mężczyzna uśmiecha się do dziewczyny. - To nigdy nie było jednak problemem.
- To skąd ta nagroda? - Zabiera głos do tej pory milczący Sasuke.
- Wpadłem niedawno na misji. Nie będę wchodził w szczegóły, ale wiem, że ściga mnie silny gość imieniem Kotaru. To wynajęty facet, który ma mnie zabić.
- Jest sam? - Do rozmowy dołącza się szarowłosy.
- Podobno chodzi jeszcze z dwójką przyjaciół. - Przyznaje.
- Oh, dlatego Tsunade-sama wysłała akurat nas. - Wzdycha spostrzegawcza Sakura.
- Nie ma u was silniejszej grupy? - Jest chyba zaskoczony.
- Sądzę, że mimo naszych uzdolnionych shinobi, nasza drużyna lekko się przebija. - Sasuke mówi znudzony.
- Dlaczego?
- Jeśli nie liczyć uzdolnionego chłopaka z klanu Uchiha, wybitnej uczennicy samej Hokage to jeszcze mamy Naruto, który jest Jichuriki i pochodzi z bardzo żywotnego klanu. - Wzdycha Kakashi sensei.
- Do tego proszę dodać jeszcze kopiującego ninja Kakshi'ego. - W głosie Sakury można wyczuć dumę.
- No cóż, tak jak mówiłem wcześniej. Nie spodziewałem się, ze Tsunade-sama aż tak poważnie potraktuje moją prośbę.
- Zważywszy na tego człowieka wcale mnie to nie dziwi. - Odzywam się po krótkiej chwili przeanalizowania całej sytuacji.
- Słyszałeś o nim Naruto? - Głos naszego mistrza wyraża zdziwienie.
- Kiedy byłem z Jiraiyą na treningu obił nam się o uszy. - Wzdycham i zaplatam dłonie na karku. Chwilę myślę nad tym wszystkim i jakoś ten gość nie wydaje mi się taki prawdomówny. Coś mi tu nie pasuje. Gdyby był zwykłym szpiegiem, nie zatrudnialiby samego Kotaru. To bez sensu.
- Choozu-sama? - Zagaduję i zatrzymuję się w miejscu.
- Kim ty tak naprawdę jesteś? - Drużyna odwraca się w moją stronę z lekkim szokiem.
- Już powiedziałem. - Uśmiecha się nieznacznie.
Przez chwilę myślę tak intensywnie, że mrużę oczy i marszczę czoło.
- Kłamiesz. - Kręcę głową i oskarżycielsko wskazuję na niego palcem.
- Dlaczego tak sądzisz Naruto? - Pyta Sasuke. Uśmiecham się bezczelnie.
- Bo to wszystko nie ma sensu Sasuke. Kotaru to zbyt wybitny shinobi, żeby najmować go na takiego zwykłego szaraka, czy jak wolisz informatora. - Wzdycham cicho.
- Naruto ma rację. - Sakura popiera mnie z lekkim uznaniem w głosie, ale nie zaszczyca mnie swoim spojrzeniem. Szkoda.
- To jak, kim jesteś Choozu-sama? - Tym razem słyszę opanowany głos swojego mentora.
Dostrzegam również zdenerwowanie na twarzy naszego Vipa. Ta misja zaczyna mi się nie podobać, nie miałem dziś ochoty na walkę. Do moich uszu dociera głośne westchnięcie. Spoglądam na naszego Vipa. Widzę jak jego twarz walczy z konsternacją i lekkim poddenerwowaniem.
- Jestem byłym członkiem Anbu. - Przyznaje w końcu.
Spoglądam na naszego mistrza i widzę to zaciekawione, a zarazem zdezorientowane spojrzenie.
- Kakashi sensei, tym razem nieźle nas wpakowali. - Przyznaje milczący do tej pory Sasuke. Spogląda na mnie z grymasem uśmiechu na twarzy.
- Tsunade-sama o tym nie wie. - Kolejna tajemnica zostaje ujawniona. - To było przed jej rządami.
Nie wiedzieć czemu, ale Choozu spogląda na mnie wypowiadając te słowa.
- Skoro prosisz o pomoc, a jesteś byłym członkiem Anbu, to coś musi być z tobą nie tak. - Dostrzega różowo włosa. Patrzę na nią i widzę jak wpatruje się w naszego klienta.
- Moje moce zostały zapieczętowane. - Wzdycha z jakimś smutkiem w oczach.
Wyłączam się i nie przysłuchuję dalszej rozmowie. Zanim stanęliśmy przeszliśmy naprawdę spory kawałek. Spoglądam przed siebie i po chwili przymykam oczy. Czuję jakieś dziwne napięcie w powietrzu. Unoszę w górę powieki i ze spokojem rozglądam dookoła.
- Chodźmy, nie mamy teraz na to czasu. - Rozkazuje Kakashi sensei.
Wszyscy ruszamy z miejsca i z powrotem wracamy do naszej wędrówki. Im dalej, tym bardziej odczuwam narastający niepokój. Zwlekam jednak trochę, bo nie chcę walnąć jakiejś głupoty. Wiem, że z tego jestem znany, ale nie mogę pokazać się od jak najgorszej strony przy tym gościu. Po chwili jestem jednak pewny swojego.
- Sasuke. - Mówię tajemniczo.
- Tak, wiem. - Odpowiada nawet się nie odwracając.
- Też to czuję. - Wzdycha Sakura. Woah, jej się nie spodziewałem.
- Jednak macie dobre wyczucie. - Słyszymy dumny głos Kakashi'ego.
- Co z tym zrobimy? - Rozglądam się i mówię tak, żeby tylko sami zainteresowani słyszeli.
- Zatrzymamy się na tamtej polanie. - Szarowłosy głową wskazuje nam przestrzeń przed nami.
- Hai. - Ponownie odzywamy się równocześnie.
Teraz dokładnie widzę, co się dzieje. Sakura przygotowuje się do walki, wyciągając z kieszeni spodni czarne rękawiczki. Widzę jak powoli wkłada je na dłonie. Kakashi lekko luzuje opaskę liścia, prawdopodobnie przygotowując się do użycia swojej najsilniejszej broni. Spoglądam na Sasuke, jednak chłopak tak jak ja, jest opanowany w zaistniałej sytuacji. Przystajemy na polanie, gdzie można dostrzec miejscami potężne drzewa oraz małe, zielone krzewy.
- Wyjdziecie sami, czy pomóc? - Do rzeczywistości sprowadza mnie potężny i zdecydowany głos naszego mistrza. Pod jego naciskiem dostaję lekkiej gęsiej skórki.
Nie musimy długo czekać. Jakieś dwadzieścia metrów przed nami pojawiają się trzy postacie. Mężczyzna, kobieta i Kotaru. Ten ostatni to wielki, umięśniony i ciemnowłosy potwór, który sprawnie włada swoimi dwoma mieczami. Dziewczyna to z pozoru krucha blond włosa kobieta. Nie wiem, czy nie jest wzrostu Sakury, ale zdecydowanie nie należy do naszego przedziału wiekowego. Na jej czole można dostrzec uwydatniające się zmarszczki. Ten pierwszy to szatyn, który jest nieco niższy od Kotaru. W dłoni dzierży dziwny sprzęt, którego nie mogę nazwać. Wygląda jakby duży miecz, ale z boków ostrza wychodzą czerwone, długie kolce.
- Znowu ty? - Od bardzo dawna ponownie słyszę ten władczy głos. Wiem, że mówi do mnie i nawet zbytnio się z tym nie kryje. Spogląda na mnie z chęcią mordu.
- Nie mówiłeś, że się znacie. - Kakashi jest zdezorientowany i zszokowany. Nie spuszcza z oczu przeciwników.
- Zapomniałem wspomnieć o tym drobiazgu. - Znowu atakuję kark swoją dłonią.
- Porozmawiamy o tym później Naruto. - Uprzedza.
Widzę jak moi przyjaciele stoją w pozycji bojowej. Czy tylko ja mam na to aż tak wywalone?
- Myślałem, że wtedy dałem ci wystarczającą nauczkę. - Jego pewny i chłodny głos na pewno wystraszyłby nie jednego śmiałka.
Mimo wszystko ponownie czuję spojrzenia swoich towarzyszy. Biorę głęboki wdech, wypuszczam niepotrzebne powietrze i lekko krzywię się na pewne wspomnienie.
- Połamane żebra, wybity bark i złamana ręka to drobnostka dla shinobi. - Odpieram jego atak z szerokim uśmiechem na twarzy. Daleko mi od miłego i ułożonego chłopca w tej chwili. Jedyne, co dostaję w odpowiedzi od Kotaru to pomruk niezadowolenia. Kątem oka dostrzegam, że Sakura intensywnie na mnie spogląda.
- Stąd go znałeś? Walczyłeś z nim. - Zbiera się na odwagę, ale nie mogę niczego wyczytać z jej głosu.
- Byłem jeszcze dzieciakiem. - Tłumaczę krótko. - Nie miałem z nim szans, a Jiraiya...nie mógł mi wtedy pomóc. - Urywam szybko.
- Dalej będziecie jęczeć? Oddajcie nam Choozu to was oszczędzimy. - Kiedy kobieta kończy swój monolog na moich ustach mimowolnie błąka się szaleńczy uśmieszek. Zaczynam cicho się śmiać, bo już nie wiem co robić. Nie miałem dziś ochoty na walkę, to nie w moim stylu, ale jestem zmęczony.
- Naruto odjebało ci? - Słyszę zdziwionego Sasuke. - Od około dwóch tygodni dziwnie się zachowujesz, ale teraz przeszedłeś samego siebie. - Prycha.
- Jesteś głupkiem jak zawsze, ale ostatnio...nie jesteś sobą. - Dodaje zmartwiona Sakura.
- Możemy tego teraz nie roztrząsać? Ludzie... - Wzdycham ciężko. - ...oni ewidentnie chcą nas zgnoić, a my zajmujemy się mną, zamiast nimi. - Wskazuję głową na trójkę przed nami.
- Naruto ma rację, porozmawiacie później. Skupcie się teraz na wrogu. - Nareszcie odezwał się kopiujący ninja.
- Szczeniaku. - Kotaru skina głową w moją stronę, kiedy ponownie zabiera głos. - Powiedz im, że lepiej będzie, jeśli oddacie go bez walki. - Ten jego ton głosu jest tak wywyższający się i pewny siebie, że mam ochotę zmazać uśmiech z jego twarzy.
- Do jednego masz rację. - Wzdycham i wkładając dłonie w kieszenie u spodni wysuwam się przed szereg. - Tylko, że...- Spoglądam na niego skupiony i pełny powagi. - ...lepiej dla was, jeśli nas teraz
puścicie.
Mrużę oczy, kiedy słyszę ich śmiechy, prawie się nimi duszą. Wzdycham ciężko, bo żebym tylko nie uprzedzał. Może jestem zbyt pewny siebie, ale nasza drużyna naprawdę jest silna. To nie plotka bez pokrycia, tak jest i już. Nie zdążam dokończyć swoich przemyśleń, bo zostajemy zaatakowani bez zbędnych ceregieli. Kobieta z zawrotną szybkością zbliża się do Sakury, ale chyba nie wie, że porywa się z motyką na słońce. Różowo włosa z lekką konsternacją na twarzy wysuwa się w przód i z tą swoją złością w oczach zaciska pięść. Z lekko uniesionym kącikiem ust w górę bierze rozpęd i uderza w ziemię, która zaraz rozłupuje się przed blondynką, a ta zaskoczona wpada w dziurę. Spoglądam na wszystkich z osobna i dostrzegam lekkie zdziwienie na ich twarzach.
- Żebym tylko nie mówił. - Kręcę głową z rozbawieniem. - Sakurcia, to był idealny kubeł zimnej wody na głowę dla pani. - Mówię głośno z uznaniem. Blondynka szybko wstaje i wycofuje się do przyjaciół.
- Wiem, teraz wasza kolej chłopcy. - Uśmiecha się do mnie zaciskając ponownie pięść.
Słyszę pomruk zadowolenia ze strony Sasuke.
- Kakashi sensei, jakieś uwagi? - Odwracam się do mężczyzny.
- Naruto, jeśli będzie trzeba graj na zwłokę i zajmij się Kotaru. Ja z Sasuke weźmiemy się za jego kolegę, a później ci pomożemy. Tak będzie szybciej.
- Może być. - Uśmiecham się pod nosem.
- A, no i...- Bierze głęboki wdech. - ...nie dajcie się zabić.
- Nie ma szans. - Odzywa się milczący Sasuke. - Młotku, zostaw coś dla nas.
- Postaram się, ale nic nie obiecuję. - Wzdycham i powoli, naprawdę mozolnie, zaczynam iść w kierunku trójki przed nami.
- Naruto, dałem ci go, bo już z nim walczyłeś, znasz jego styl. - Upomina mistrz.
- Tak wiem. - Chwilę się zastanawiam. - Sensei?
Kotaru również zmierza w moją stronę.
- Hm?
- Szybko czy wolno? - Mój kącik ust powoli unosi się w górę. Domyślam się, że wszyscy są zdezorientowani, ale słysząc zadowolone mruknięcie naszego kapitana wiem, że on mnie zrozumiał.
- Szybko. Nie mamy czasu na zabawę.
Kiedy wiem, że mam pozwolenie od mistrza, sięgam po najcięższą artylerię. Jeszcze nikt, oprócz niego, nie widział mnie w tym wydaniu.
- Kyuu, jeśli zechcesz, możesz się dołączyć. - Uśmiecham się w duchu.
- Obaj wiemy, że z tym co już ode mnie ukradłeś pójdzie szybko. Nie potrzebujesz mojej pomocy.
Słyszę jego warknięcie. Z szaleńczym uśmiechem zaczynam zabawę. Już po chwili moje ciało spowija złotawa powłoka z czarnymi elementami ubioru. Co ważne, na moim torsie pojawia się sześć czarnych łezek, które można dostrzec w sharinganie Sasuke. Spoglądam w przód i widzę konsternację, zdziwienie i lekki strach malowany na twarzach naszych przeciwników.
- Więc tak wygląda Jinchuriki Kyubiego. - Choozu mówi z podziwem.
- Tak wygląda ktoś, kto po części zawładnął Kyubim. - Prostuje zachwycona Sakura.
Nie powiem, że nie, ale uwielbiam ją zaskakiwać. Wydaje mi się, że wtedy rosnę w jej oczach.
- Kurama! Zaczynamy zabawę! - Krzyczę.
Może mój przyjaciel jednak się namyśli i w końcu mi zaufa. Zaczynam atak i już po chwili znikam wszystkim z oczu. Jestem tak szybki, że z łatwością docieram za plecy Kotaru.
Może mój przyjaciel jednak się namyśli i w końcu mi zaufa. Zaczynam atak i już po chwili znikam wszystkim z oczu. Jestem tak szybki, że z łatwością docieram za plecy Kotaru.
- Gdzie on jest?! - Pyta przerażony bezimienny mężczyzna.
- Bu. - Mówię cicho, kiedy uderzam w plecy Kotaru.
Zostaję tam chwilę, żeby upewnić się, że mężczyzna odpowiednio mocno dostał. Widzę jak pod wpływem mojego ciosu upada na ziemię i sunie po niej kawałek. Jego przyjaciele spoglądają na mnie z przerażeniem. Walczą z drobnym paraliżem i odskakują w tył, stając przy nim w pozycji obronnej.
- To było...- Słyszę głos Choozu. - ...jak złoty błysk.
Uśmiecham się na to porównanie. Staję w pozycji obronnej i przyglądam się temu jak dalej potoczy się akcja. Kotaru wstaje na drżących nogach i z chęcią mordu w oczach spogląda na mnie.
- To lubię! Kolejne wyzwanie.
- Damy wam ostatnią szansę. - Wzdycham. - Przepuśćcie nas bez walki.
Mężczyzna z powagą wpatruje się w moją skromną osobę. Jego wzrok jest tak przeszywający, że na moich plecach odczuwam lekki dreszczyk.
- Chyba żartujesz! Mam przepuścić okazję pokonania i dodatkowo schwytania Jinchuriki Kyubiego? - Jego śmiech staje się coraz głośniejszy. - Nie ma mowy mały! Jesteś cenny.
Nim zdążam się zorientować mężczyzna biegnie w moim kierunku. Jego wzrok naprawdę jest szaleńczy i nie wiem, co o tym myśleć. Kotaru z każdym krokiem zbliża się coraz bardziej. Wyjmuje jeden z dwóch mieczy i wykonuje pełny zamach, aby po chwili lśniące ostrze zderzyło się z moim kunaiem. Pod wpływem siły nasze dłonie drżą i zacięcie walczą o dominację. Postanawiam to przerwać i uderzając go kolanem w brzuch odskakuję jak najdalej mogę. Spoglądam w przód i widzę, że mężczyzna zaczyna wykonywać jakieś jutsu. Nie zostaję dłużny i również podejmuję działania.
- Kage bunshin no jutsu! - Wokół mnie pojawia się dziesięć klonów.
Dwa z nich od razu ukrywają się z dala od pola bitwy. Rozglądam się i widzę, że moi przyjaciele również zaczęli już walkę. Dostrzegam, że Sakura z całych sił obrania Choozu, a Kakashi i Sasuke sprawnie, ale wolno rozprawiają się z tajemniczym mężczyzną. Moją uwagę przykuwa Kotaru, który kończy wykonywać pieczęcie. Widzę jak przede mną formują się ogniowe pociski, które na nic nie czekając mkną w moją stronę. Dzięki refleksowi moich klonów zostaję wypchnięty w bok, co skutkuje tym, że mogę kontynuować atak. Wiem, że Kotaru nie był dobry w walce wręcz, więc kiedy tylko widzę, że nie ma w dłoniach swoich mieczy postanawiam to wykorzystać. Z zawrotną szybkością pojawiam się tuż przy nim i z zaskoczenia uderzam w twarz. Mężczyzna lekko chwieje się na nogach, dlatego kolejny raz wyprowadzam cios. Uderzam go pod brodę, co lekko unosi mężczyznę w górę. Wyprowadzam cios kolejny raz w to samo miejsce, aby zaraz za tym, znaleźć się nad nim i wykorzystać ten mały moment przewagi. Wyprostowaną nogą uderzam go prosto w plecy. Kotaru wydaje zdławiony dźwięk i już po chwili z zawrotną prędkością wbija się w ziemię. Ku mojemu zdziwieniu podnosi się bardzo szybko, oddala kawałek i ponownie wykonuje jakieś pieczęcie. Nim zdążam cokolwiek przewidzieć, spod tumanu kurzu wyłania się ziemne ostrze, którego nie mam czasu w całości ominąć. Staram się tworząc klona, który wypycha mnie w locie, ale zimna ziemia wbija się w moje ramię. Po chwili czuję w tym miejscu przeszywający ból. Spoglądam na prawe ramię i dostrzegam, że ostra ziemia przebiła je na wylot, pomimo idealnej ochrony ze złotej otoczki Kuramy. Zagryzam zęby i jednym silnym ruchem wyciągam to cholerstwo z mojego ramienia. Dostrzegam, że krew leci całkiem intensywnie. Zatrzymuję się na gałęzi drzewa i nie tracąc czasu, urywam dolny skrawek swojej koszulki i przewiązuję nim ramię. Mam nadzieję, że chociaż to zneutralizuje trochę krwawienie. Kiedy zeskakuję na ziemię dostrzegam triumfalny uśmiech na ustach Kotaru.
- Zaraz cię wykończę! - Krzyczy.
Nie tracąc czasu na potyczki słowne, odwołuję jednego z ukrytych klonów. Momentalnie wchodzę w Sennin modo. Tworzę w dłoni rasenshurikena i rzucam nim w mężczyznę. Widzę zdziwienie na jego twarzy. Jestem przygotowany na to, że może być to totalną klapą. Tworzę kolejne cztery klony, spośród których dwa biegną w przód, a pozostałe dwa tworzą kolejne rasenshurikeny. Rozdzielają się na boki. Pędząc tuż za nimi ze zwykłym rasenganem dostrzegam, że Kotaru z łatwością unika mojego pierwszego ataku. Kiedy jestem już blisko niego widzę, że jest w małym potrzasku. Moje cztery klony przyparły go do muru i na dobrą sprawę nie ma dokąd uciec. Jest przewidywalny i gdy wszyscy atakują, mężczyzna ucieka w górę. Na jego nieszczęście przewidziałem ten ruch wcześniej i w tym momencie znajduję się nad nim. Moja technika po chwili styka się z jego lewym ramieniem. W wyniku spotkania z jedną z moich najsilniejszych technik jego ramie jest w opłakanym stanie. Kotaru spada na ziemię, a ja dostrzegam, że nie jest w stanie poruszyć ręką.
- Co mi zrobiłeś?! - Krzyczy sfrustrowany.
Kiedy patrzę prosto w jego oczy widzę furię, niewiedzę i zmartwienie. Jeżeli jego ręka wyjdzie cało z tej walki, prawdopodobnie nie będzie nadawała się do użytku. Krzywię się, co spowodowane jest pulsującym bólem w prawej ręce. Spoglądam w to miejsce i widzę, jak rana lekko się zasklepia, nie wiem, czy ból spowodowany był tym, czy moja ręka po prostu nie ma się dobrze. Przygryzam dolną wargę i rozmyślam nad kolejnym ruchem.
- Zajdź go od tyłu. - Słyszę znudzony pomruk.
- O czym ty...
- Zrób, co mówię Narutooo. - Warczy nieprzyjemnie. - Obrona tyłu, to nie jest jego mocna strona.
- Faktycznie! - Mówię po chwili namysłu. - Dzięki Kyuu.
Uśmiecham się i czując jak tryb mędrca opuszcza moje ciało odwołuję kolejnego klona. Z tym i chakrą Kuramy będę jeszcze szybszy i celniejszy mimo wszystko. Nie zdążam ruszyć z miejsca, bo mój przeciwnik rozpoczyna atak. Wysyła w moją stronę błyskające pociski. Reflektuję się i dzięki swojej naturze chakry udaje mi się odeprzeć atak.
- Futon Kaze no kabe!
Biorę głęboki wdech i kiedy wypuszczam powietrze, przede mną tworzy się bariera wiatru, która nie dopuszcza do mnie błyskawic. Oddycham z ulgą i nie tracąc czasu zmierzam do przeciwnika. Tworzę przy sobie sześć klonów, żeby zmylić Kotaru. Kiedy jedne z nich odwracają jego uwagę, chowam się w lasek tuż przy gołej polanie. Ukrywam się pomiędzy drzewami i obserwuję całą sytuację. Dostrzegam mocne i słabe punkty mężczyzny i postanawiam to wykorzystać. Kiedy walczy z moim ostatnim klonem, niczym błyskawica zmierzam w jego stronę. Mija dziesięć sekund, gdy docieram do niego, na chwilę zatrzymując się za plecami wroga. Tworzę rasengana, którego po chwili wciskam w Kotaru. Słyszę zdławiony dźwięk i widząc jak jego ciało wygina się nieludzko wiem, że teraz przeżywa katusze. Nie zdążam się wycofać, a moje ciało opuszcza chakra Kyuu, a zaraz za tym Sennin modo. Nie jestem przyzwyczajony do siły Kuramy, to mój drugi udany raz, więc nie jestem w stanie dłużej wytrzymać w tej formie, chociaż powinienem.
- To przez niego. - Mruczy lis.
- Co masz na myśli?
- Nie wiem jak, ale wyssał z ciebie część mojej chakry. - Warczy niezadowolony.
- Może wtedy, kiedy rzucił w ciebie tą ziemią. - Dodaje po chwili przerwy zupełnie znudzony.
Opadam na jedno kolano i spod zmrużonych powiek spoglądam na swojego przeciwnika. Widzę jak sięga zakrwawioną prawą dłonią do tylnej kieszeni i wyciąga z niej kunaia. Z szaleńczym wzrokiem rzuca się odwracając przodem w moją stronę i jednym machnięciem ręki pozbywa się broni, która zmierza w moją stronę. Próbuję ominąć atak, i kiedy tylko kunai rozmija się z moim wzrokiem, czuję zimne ostrze stykające się z prawym policzkiem. Po chwili zimno zastępuje uczucie ciepła. Unoszę dłoń i lekko przecieram to miejsce. Spoglądam i na palcach dostrzegam krew. Staram się podnieść na drżących nogach, kiedy widzę prawie stojącego Kotaru. Nie wygląda najlepiej. Z jego ust z pewnością wylała się krew, podbite oko, bezwładna ręka, a mimo tego nadal ma ochotę walczyć.
- Kotaru, dosyć. - Mówię przeszywając go zdeterminowanym spojrzeniem. Jedyne, co dostrzegam, to jego lekko uniesione w górę kąciki ust.
- N-nie ma mowy. - Zaciska zęby i rusza w moją stronę.
Kiedy widzę, że biegnie w moim kierunku, moje ciało dostaje nagłego przypływu energii. Szybko podnoszę się z ziemi, sięgam do tylnej kieszeni spodni, z której wyjmuję swoje ostrza chakry i po chwili blokuję jego atak miecza. Uderzam z boku, ale mężczyzna z łatwością przewiduje ten ruch tak samo jak atak na jego brzuch. Zablokowany próbuje uderzyć od dołu. Zwiększam intensywność chakry wiatru w lewej dłoni i z łatwością przebijam się przez jego miecz, łamiąc go na kilka drobnych kawałeczków. W zwolnionym tempie, widzę zaskoczenie malujące się na twarzy Kotaru i moment, w którym sięga po drugi miecz. Gdy wyciąga go zza pleców zaskakuje mnie i ponawia atak. Spoglądam na prawe ramię, kiedy tylko czuję przeszywający ból i dziwny chłód. Krzywię się, gdy dostrzegam, że ostrze wwierca się w otwartą ranę. Widzę jego szaleńczy wzrok i wiem, że sprawia mu to ogromną radość. Krzyczę, kiedy specjalnie kręci mieczem na boki. Czuję chwilową błogość, kiedy ciemnieje mi przed oczami, ale nie trwa to długo, bo Kotaru czujnie o to dba. Nie wytrzymując agonii, ostatkiem sił zbieram wszystko co mam w lewą dłoń i uderzam w miecz rozłamując go na pół. Ostatnimi pokładami chakry biorę zamach i głęboko ranię wycieńczonego mężczyznę w brzuch. Zadaję ostateczny cios i z krzykiem ciągnę ostrze po jego torsie. Nie mogę utrzymać się na nogach. Czuję, że powoli odpływam i wycieńczony upadam na kolana. Przewracam się na lewy bok i kątem oka dostrzegam jak Kotaru upada na wznak. Moje powieki robią się takie ciężkie, a oddech tak płytki. Staram się z tym walczyć. Mocno zaciskam powieki i zaraz je otwieram, w duchu mając nadzieję, że to pomoże. Nie mogę zasnąć, chociaż tak bardzo chcę nie czuć już tego cholernego bólu. Staram się ruszyć palcami, ale sprawia mi to taką trudność, że po prostu daję sobie spokój. Coraz ciężej trzymać oczy szeroko otwarte. Zaczynam słyszeć stłamszone dźwięki, a moje ramie przestaje boleć, co wcale mi się nie podoba.
- Naruto! - Słyszę zniekształcony głos naszego mistrza gdzieś z oddali.
Moje powieki zamykają się coraz bardziej, i kiedy już prawie zasypiam...czuję mocne ciągnięcie za prawe ramię. Wystraszony otwieram oczy i jak za mgłą dostrzegam nad sobą różowe kosmyki włosów. Dlaczego jestem tak uparty i porywczy?
- Masz nie spać, słyszysz?! - Krzyczy szybko zabierając się za moją rękę.
- Głąbie, otwórz oczy! - Widzę stojącego nade mną Sasuke.
- N-nie śpię. - Wysilam się na uśmiech.
- Nie wiedziałeś, prawda? - Pyta Kakashi-sensei.
- O czym nie wiedział? - Sasuke jest mocno zainteresowany. Krzywię się, kiedy Sakura lecząc moje ramie, bez ostrzeżenia, wyciąga z niego pozostałość po mieczu.
- Od pierwszego zetknięcia, powoli wysysał jego chakrę. - Tłumaczy krótko. - Kiedy Kotaru dotknął Naruto, nałożył na niego pieczęć, a on nawet się nie zorientował.
- Zawsze wiedziałem, że to głupek. - Sasuke uśmiecha się zaczepnie.
- N-nie mam na to siły. - Moje kąciki ust lekko drgają w górę.
- Mimo to i tak jestem pod wrażeniem, że sobie z nim poradził , nie wiedząc o pieczęci. - Wtrąca Choozu.
- Tak jak mówiłem, moi uczniowie nie są słabi. - Wzdycha Kakashi sensei.
- Naruto. - Słyszę jej słodki głos. Od razu na nią spoglądam, jest taka zmartwiona.
- Mmm?
- Na razie tyle musi wystarczyć. Powinniśmy stąd szybko odejść.
- Tak, Sakura ma rację. - Popiera Sasuke.
- Naruto, poradzisz sobie? - Odzywa się szaro włosy.
- Pomóżcie mi wstać. - Mój głos brzmi nieco lepiej niż to sobie wyobrażałem.
Kakashi sensei nie czeka na dalsze prośby. Podchodzi do mnie i ostrożnie chwyta pod prawe ramię. Sasuke z niechęcią robi to samo, tylko ze zdrową ręką. Powoli, z grymasem podnoszę się z zimnej ziemi.
- Sakura, pomożesz Naruto.
- Hai.
- Sasuke, pójdziesz przodem, za tobą Choozu, a ja na samym końcu. - Rozkazuje mistrz.
- Hai. - Wzdycha znudzony Sasuke.
Spoglądam na nich i stwierdzam, że najlepiej z nas wszystkich wygląda właśnie Sakura, następnie Kakashi-sensei, a później Sasuke. Ostatnia dwójka ma kilka otarć, siniaków i ran, a różowo włosa ma po prostu otarcia.
- Złap go pod ramię, przyda mu się pomoc. - Wzdycha Kakashi sensei.
Sakura podchodzi z mojej lewej strony, Sasuke ostrożnie przekazuje mnie dziewczynie, i kiedy mistrz ma pewność, że nie upadnę z delikatnością odsuwa się ode mnie.
- Będę przed wami skarbie. - Sasuke całuje Sakurę w policzek z czułym uśmiechem, który dziewczyna odwzajemnia. Odwracam wzrok, zresztą tak jak zawsze. Nie mogę patrzeć na wszystkie ich czułości, to gorsze niż milion ciętych ran na ciele. Powoli zaczynamy iść w formacji, którą nakazał nasz kapitan. Jedyne, co cieszy mnie w tej sytuacji to to, że jestem tak blisko niej, uwieszony na jej ramieniu i opleciony w pasie przez jej cudowną rękę. Spoglądam na nią z uśmiechem.
- Dzięki. - Szepczę, żeby tylko ona to usłyszała.
- Nie ma za co. - Śmieje się cicho. - W końcu widzę to coś, w twoich oczach. - Przyznaje z uśmiechem.
- To coś? - Unoszę brew zdezorientowany.
- To, czego brakowało ci przez ostatnie tygodnie. - Mówi pewna siebie. - Ten znajomy błysk w oku.
- Lepiej się napatrz i zapamiętaj, bo nie wiem, kiedy znów go zobaczysz. - Wzdycham ciężko i spoglądam w bok. Nie mogę spojrzeć jej w oczy. Doznaję szoku, kiedy czuję ciepłą dłoń na policzku. Ukrywam zdezorientowanie, gdy dziewczyna odwraca moją głowę w swoją stronę. Spogląda na mnie z taką czułością, że mógłbym przysiąc, że w jej oczach dostrzegam nutkę miłości.
- Naruto, co się dzieje? - Opuszcza dłoń na mój brzuch, kiedy zadaje pytanie.
- Nie chcesz wiedzieć. - Odpowiadam nawet się nie zastanawiając.
Widzę jak jej wyraz twarzy z sekundy na sekundę się zmienia. Na początku niewiedza, zdezorientowanie, później zamyślenie, smutek aż w końcu zakłopotanie.
- Czy...chodzi ci o to, co...
- Przestań. - Przerywam jej z uśmiechem. - Mieliśmy zapomnieć, ty miałaś zapomnieć.
- Wiem. - Wzdycha ciężko. - Ale jeśli chcesz, możemy...
- Nie rozmawiajmy o tym. - Tym razem to ja zdobywam się na śmiałość i przelotnie muskam palcami jej cudowny policzek. - Nie roztrząsaj tego, nie warto...nie wracaj do tego tematu jeśli chcesz zapomnieć, bo...chcesz zapomnieć, prawda Sakura? - Pytam patrząc w jej cudowne oczy.
Widzę konsternację na jej ślicznej twarzy, a wzrok dziewczyny podąża w ślady mojego. Nie potrafię się kontrolować. Patrzę jej w oczy, a za chwilę na słodkie usta stworzone do całowania, wiem, co mówię. Jedyną niewiadomą jest to, co ona teraz sobie myśli. Co siedzi w tej mądrej główce?
- Naruto... - Zaczyna delikatnie. - ...raczej żadne z nas nie będzie mogło zapomnieć.
- Masz rację. Co się stało to się nie odstanie Sakurcia. - Krzywię się lekko, co nie umyka jej uwadze. Moje ramie zaczyna na domiar złego pulsować dziwnym bólem, oprócz tego, który jest ze mną cały czas.
- Co się dzieje?
- Pulsuje. - Odpowiadam na jednym wydechu. Zaciskam szczękę, bo to tak kurewsko boli.
- Może zatrzymamy się i opatrzę ci to jeszcze raz?
- Nie. - Odpowiadam z trudnością. - T-to niedaleko, zaraz będziemy w wiosce. Nie możemy tracić na mnie czasu, nie warto. - Uśmiecham się krzywo.
- Naruto, dlaczego dla siebie taki jesteś?
- To znaczy?
- Uważasz się za nikogo. Jesteś dla siebie zbyt...obojętny.
Rozmyślam chwilę nad jej słowami. Przynajmniej teraz mam nad czym myśleć, a nie przykuwać uwagę tylko i wyłącznie na ból. Ma rację, trafiła w same sedno. Kiedy byłem mały, bolały mnie te wszystkie obelgi, odpychanie i nienawiść, ale teraz...to zupełnie coś innego.
- Może uwierzyłem w to, co mówią o mnie całe życie. - Przyznaję wreszcie. - Sakura, jestem nic nie znaczącym, znienawidzonym chłopakiem. Zmęczyłem się i nie mam ochoty dalej walczyć, nie mam po co. - Uśmiecham się lekko, kiedy dostrzegam ból rosnący na jej twarzy.
- Hej... - Zaczynam powoli. - ...nie masz powodu, żeby tak się czuć. Przecież to nie twoja wina, że całe życie mną pomiatano. - Wzdycham przeciągle i dodaję z uśmiechem. - Zresztą to tylko ja, nie warto w głowie zagracać sobie miejsca myślami o mnie.
- Dlaczego tak mówisz głąbie? - Widzę, że ją rozzłościłem. O to w sumie chodziło, kiedy jest wściekła nie myśli tak dużo.
- Bo to prawda. Ja sobie poradzę, jak zawsze. - Uśmiecham się, ale zaraz ten uśmiech zmienia się w grymas. - Nie można się nad sobą użalać, trzeba ruszać na przód.
- Naruto, idź z Sakurą do szpitala. Ja i Sasuke odprowadzimy Choozu do Tsunade-sama.
Bystrzeję razem z Sakurą, kiedy słyszymy głos naszego mistrza. Czas tak szybko płynął podczas rozmowy, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy dotarliśmy tuż pod bramę Konohy.
- Naruto. - Słyszę nagle naszego Vipa. - Dziękuję za ochronę i mam nadzieję, że szybko do siebie dojdziesz. Zresztą słyszałem, że dla ciebie regeneracja po takich wyprawach to drobnostka. - Śmieje się cicho, jakby myślał, że to co powiedział w jakimś stopniu mnie urazi.
- To było moje zadanie, więc nie masz za co dziękować. - Posyłam mu szeroki uśmiech. - A co do drugiej sprawy to masz rację Choozu-sama, dość szybko się leczę.
- Koniec pogawędki. Kochanie, weź go i obejrzyj, bo szkoda na niego patrzeć. - Mruczy pod nosem Uchiha.
Uśmiecham się i powoli zostaję wleczony w stronę szpitala.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy! - Słyszę za plecami i od razu na mojej twarzy pojawia się wyraz zaskoczenia.
- Liczę na to! - Odkrzykuję na tyle na ile mogę się wysilić. Ten człowiek jest dla mnie zagadką i chociażby dlatego mógłbym jeszcze raz się z nim zobaczyć.
- Ruszaj się Naru, trzeba szybko to obejrzeć. - Ochrzania mnie.
- Staram się na tyle na ile pozwala mi mój stan Sakurcia. - Przewracam na nią oczami z uśmiechem. Nawet wtedy, kiedy jestem poturbowany nie odpuszcza. Zawsze musi się do czegoś przyczepić, chociażby do najdrobniejszego szczegółu. Mimo tego, ja...Cholera, jak ja za nią szaleję.
~.~
Hej misie! Jej, jak dawno nie było tu żadnego wpisu ;( Kto zaglądał na nowego bloga, wie, że te Short-Story na nim jest :D Chcemy zorientować się, czy ktoś tutaj jeszcze zagląda i liczymy na komentarze stałych bywalców, którzy czytali tutejsze opowiadania, ale nie mają chęci czytać nowej historii na teraźniejszym blogu. Kochani, jeśli chcecie, żeby tego typu Short-Story pojawiało się tutaj, dajcie znać w komentarzach, liczymy na was! Hope you like it! Patty&Paula
jestem za
OdpowiedzUsuńszkoda że tego niema na WATTPAD-Ie
OdpowiedzUsuń